Amerykański perkusista Billy Hart skończył w listopadzie 84 lata, lecz niestrudzenie od 22 lat podróżuje po świecie ze swoim kwartetem. Mogliśmy go kilkakrotnie oklaskiwać również w Polsce.
Od początku kariery należy do najbardziej wziętych sidemanów. Zaczął w zespole soulowego wokalisty Otisa Reddinga, by opuścić szkołę dla wokalistki i pianistki Shirley Horn. Docenili go najwięksi jazzmani: Jimmy Smith, McCoy Tyner, Pharoah Sanders (album "Kharma"), Wayne Shorter, Herbie Hancock (Mwandishi Band) i Dave Holland.
W kwartecie z saksofonistą Markiem Turnerem, pianistą Ethanem Iversonem i kontrabasistą Benem Streetem prezentuje współczesny mainstream na najwyższym poziomie. Na sesję w nowojorskim Sound On Sound Studios Iverson napisał cztery nowe kompozycje, Turner razem z Hartem trzy kolejne, zaś lider odświeżył własne: "Layla Joy" i "Naaj", gloryfikując kompanów słowami, że nigdy wcześniej tak dobrze mu się nie grało własnej muzyki.
Hołdem dla Harta jest melodyjny temat Turnera w bluesowym tempie "Billy’s Waltz". Każdy z muzyków jest indywidualistą, co nie przeszkodziło im stworzyć zespołu, w którym porozumienie odbywa się na telepatycznym poziomie. Łączy ich rzadkie dziś zamiłowanie do melodii, a słychać to najlepiej w solówkach Marka Turnera i delikatnej grze perkusji Billy’ego Harta.
Marek Dusza
ECM/Universal