Piąty album kanadyjskiej formacji Billy Talent, choć nie wprowadza żadnych rewolucji w jej brzmieniu, to stanowi kolejny solidny punkt w jej dyskografii.
"Dead Silence" łączy chwytliwe, post-hardcorowe melodie bazujące na krystalicznie czystych dźwiękach gitar, z zakłócającymi je wybuchami bardziej chaotycznych elementów. Mimo to nie można powiedzieć, że zespół nie dojrzał.
"Cure For The Enemy" brzmi groźnie i melancholijnie zarazem, pokazując, jak długą drogę Billy Talent przebył przez ostatnią dekadę. Trochę szkoda, że im dalej zagłębiamy się w treść "Dead Silence", tym częściej przekonujemy się, że kończą się pomysły grupy i gra ona na dość standardową emo-nutę.
Na szczęście ostatni, tytułowy kawałek zamyka album bardziej niż satysfakcjonująco, pokazując w podniosły sposób, że to na pewno nie jest ostatnie słowo kwartetu z klonowej krainy. Billy Talent wykorzystuje swoją szansę na zdobycie kolejnych fanów w momencie, w którym scena pop-punkowa zdaje się chylić ku upadkowi, czego najlepszym dowodem jest chociażby ostatnia płyta Green Day.
Dzięki nowemu nagraniu zespół wspina się o stopień wyżej ponad granie jedynie dla swojego głównie nastoletniego audytorium, dzięki czemu jego przyszłość nie jawi mi się już w tak szarych kolorach, jak po premierze poprzedniego krążka. "Śmiertelna cisza" mogłaby, mimo wszystko, nastać jakieś 10 minut wcześniej.
M. Kubicki
WARNER