Popularny w Polsce kanadyjski pop-punkowy zespół Billy Talent, gwiazda jednej z ostatnich edycji stołecznego festiwalu studenckiego Ursynalia, dorobił się albumu Best of.
"Hits", piąte pełne wydawnictwo w dorobku grupy, tworzonej między innymi przez perkusistę i wokalistę o mocno swojsko brzmiącym nazwisku, jest doskonałym krążkiem dla wszystkich, którzy chcą dopiero poznać jeden z obecnie największych zespołów z państwa klonowego liścia.
Jedenaście lat na scenie pod szyldem Billy Talent przyniosły grupie cztery albumy cieszące się popularnością zarówno wśród studenckiej braci, zwolenników kalifornijskiego słońca, jak i wielbicielom melodyjnego hardcore/punka. Grupa wypracowała unikalny, mocno przebojowy acz skręcający w stronę mocnych brzmień styl i sukcesywnie święci międzynarodowe tryumfy.
Od czasu debiutu skład Billy Talent pozostał ten sam, co z pewnością wpływa na jakość utworów, które przez ponad dekadę regularnie dostarczają fanom. Album taki jak "Hits" wydawać by się mogło, jest pozycją zbędną w dyskografii tak młodego zespołu. Nic bardziej mylnego. Po ponad dwudziestu latach na rynku (włącznie z aktywnością pod nazwą Pezz) należy im się laurka. Tą niewątpliwie jest "Hits", zestaw dwunastu doskonale znanych (a nawet można by rzec oklepanych!) przebojów (singli) Billy Talent, plus dwie nowe, niepublikowane wcześniej kompozycje.
O ile do dania głównego nie mam większych zastrzeżeń, wszak jest to kompilacja najpopularniejszych piosenek grupy, tak premierowa dwójka, mianowicie "Kingdom of Zod" oraz "Chasing The Sun" pozostawia spory niedosyt, a nawet niesmak. Nie żeby kwartet jakoś specjalnie obniżył loty w kwestii tego, co na zachodzie zwą "songwriting", ale... spodziewałem się czegoś lepszego.
Co więcej, uważam, że oba utwory są odrzutami do sesji "Dead Silence", albumu który nie jest czyni ujmy zepołowi, ale też nie jest szczególnie wybitnym dziełem w karierze sympatycznych Kanadyjczyków. Ponadto stanę w obronie fanów zespołu, walcząc przy tym o ich dobro, gdyż według mnie zasługują na coś więcej niż tylko dwie piosenki. Jeszcze żeby chociaż były one dobre! Tak dobre, jak nieumieszczone na tym krążku "Try Honesty" z "Billy Talent I" lub "Where is the Line?" z "Billy Talent II".
Zacznę od zamykajęgo album"Chasing The Sun". Ten specjalnie zadedykowany zmarłemu przyjacielowi Kowalewicza (niby) emocjonalny numer razi paskudną gatunkową quasi-balladową wtórnością. Mimo - paradoksalnie - całkiem pogodnego wydźwięku, ten spokojniejszy utwór nie jest niczym innym, jak zwykłym przeciętniakiem, napisanym i nagranym niczym na kolanie. Nie podoba mi się brzmienie bębnów (wycofane, przytłoczone wokalami) ani nie podoba sam tekst. Ot, numer dla "uhonorowania" zmarłego kolegi. Nie neguję dobrych intencji, ale takich piosenek są setki jeśli nie tysiące.
Numer dwa, "Kingdom of Zod", nie jest lepszy. Spokojnie mógłby się zmieścić na płycie naszego Maypole, a nie jednej z dużych zagranicznych kapel w barwach. W komentarzach fani zgodnie zaznaczają generyczność piosenki, ale zarazem stają w obronie swoich ulubieńców głosząc tezy, że każda rzecz stworzona przez ich idoli jest wyjątkowa. Niech im tam będzie, ale na peany wznoszone na ich cześć Billy Talent nie zasługują.
Zresztą czas pokaże, czy czasem te dwa nowe "specjalne" utwory nie są zwiastunem kolejnego longplay`a. Jak dla mnie panowie mogliby zrobić sobie przerwę. Mniej koncertować, więcej pisać i dać słuchaczom kilka kolejnych powodów do uśmiechu, tak aby w przyszłości następna część "Hits" poszerzyła się o lepsze piosenki niż "Chasing The Sun" i "Kingdom of Zod".
Grzegorz "Chain" Pindor