Nowy album mojego ulubieńca, austriackiego producenta ukrywającego się pod szyldem Parov Stelar, nie przynosi żadnej stylistycznej wolty w stosunku do jego wcześniejszych dokonań. Jest jednak różnica pomiędzy "The Princess" a "The Invisible Girl".
O ile tamten album, stanowiący raczej komplilację dokonań artysty, był dość jednostajny, ale za to piekielnie taneczny, tak nowa pozycja w dorobku Austriaka to rzecz momentami bardzo nowoczesna i wykraczająca poza przyjętą konwencję. Poza tym "The Invisible Girl" ma całkiem sporo spokojnych momentów, do których w wykonaniu tego pana (oraz dwójki towarzyszących mu instrumentalistów) nie przywykłem. Nie jest to jednak nowość, aczkolwiek warto zaznaczyć, że jak na Parova, wyciszenie i chillout to całkiem interesująca odskocznia od energicznego 4x4.
Nowością, i małym zaskoczeniem, jest znajomość aktualnych trendów w wykonaniu artysty. Cieszy zabawa dźwiękiem i brzmieniowe smaczki żywcem wyjęte z dominującego na wszystkich dużych scenach świata house`u. Ponadto, właśnie przez tę niejednowymiarowość "The Insivible Girl", choć nie jest albumem genialnym ani przynoszącym "kawał świeżego i oryginalnego grania" w ciągu niecałych 40 minut sprawia nawet więcej radochy niż obcowanie z dwupłytowym "The Princess".
Krążek ten bardziej przypomina dobrze wyważony dj set niż materiał do odsłuchu w domu - i bardzo dobrze. Bo jeśli mamy z czymkolwiek kojarzyć Parova, to z doskonała selekcją i fantastycznym wyczuciem nastrojów publiczności w czasie imprezy. Dźwięków zaspokajających nawet najbardziej odważnych zawodników na parkiecie nie brakuje, więc nie pozostaje nic innego jak odpalić "The Invisible Girl" i poczuć ducha potańcówek sprzed kilkudziesięciu lat.
Grzegorz "Chain" Pindor