Każdy uwielbia Tori Amos, prawda? Cóż się dziwić. W swojej kategorii jest artystką niezastąpioną. Dzięki takim działaniom jak duet z Maynardem J. Keenanem czy nagranie coveru "Smells Like Teen Spirit" przypodobała się również fanom innych gatunków niż przez nią reprezentowany. Poza tym, kobieta ma klasę i przez lata swojej kariery nie zepsuła się jak większość pseudo-gwiazdek. Na "Abnormally Attracted To Sin" pokazuje, że nadal ma "to coś".
Po wydaniu "Little Earthquakes" każdy kolejny album Tori Amos rodzi we mnie przekonanie, że może to właśnie jest ta chwila - album życia, który przebije wiekopomny debiut. Najbliżej tego momentu artystka była ponad dekadę temu z krążkiem "From The Choirgirl Hotel". Premiera dziesiątej płyty mogła być idealną chwilą na opus magnum, ale niestety...
Doświadczona Amos nie zawodzi, ale również nie zachwyca. Pod względem muzycznym materiał można zakwalifikować gdzieś pomiędzy spokojniejszymi wydawnictwami, takimi jak "Scarlet's Walk" czy "The Beekeper" z dodanymi elementami elektronicznymi. Ponownie Tori wykorzystuje całą przestrzeń jaką dała jej płyta.
Nie jest to jednak concept album, jak ostatnie, złożone z 23 części "American Doll Posse". Tym razem jest prościej, choć wraz z płytą CD, słuchacz otrzymuje sporo wrażeń wizualnych dzięki załączonemu DVD "Visualettes", które jak sama nazwa wskazuje, ma również odwołać się do odbioru wzrokowego fanów Amerykanki. Choć klimat płyty jest dość jednostajny, sporo tu dość męczącej, gatunkowej przeplatanki. To w niektórych punktach dość uciążliwe doświadczenie, nie tylko ze względu na wspomnianą długość albumu, która wskazuje około 75 minut. Jest tu wiele świetnych utworów, choćby otwierający krążek "Give" czy "Lady In Blue", na przekór nie nużący, mimo że znajduje się na końcu i trwa najdłużej, bo ponad 7 minut.
Już po kilkudziesięciu odsłuchach "Abnormally Attracted To Sin" zadaję sobie pytanie, czy gdyby album był o 20 minut krótszy, przez co zrównałby się pod względem czasu z "Little Earthquakes" to byłby lepszy? Myślę, że tak. Obecnie Tori Amos zdaje się zadawalać jedynie swoich wiernych fanów, którzy pragną z jej strony każdej formy ekspresji. Z drugiej strony, po 17 latach działalności artystycznej trudno wymagać od niej chęci udowadniania czegokolwiek. To chyba dobrze... albo niezupełnie.
M. Kubicki
Universal Music Group