Dotychczasowe płyty Janelle Monae: EP-ka "Metropolis" oraz pełnowymiarowe "ArchAndroid" i "The Electric Lady" układały się w pewien koncept. Na kolejnym wydawnictwie Amerykanka porzuca futurystyczną wizję świata, zrzuca z siebie androidalną maskę, by ukazać prawdziwą twarz.
Janelle Monae to dziś jedno z najgorętszych nazwisk na amerykańskiej soulowej scenie i jeden z najcudowniejszych głosów. Słuchanie jej piosenek to prawdziwa rozkosz, choć wcale nie schlebia tanim gustom. Podobnie jak Erykah Badu tworzy mocno uduchowioną muzykę z futurystyczną otoczką. Tym razem główną inspiracją stał się dla niej Prince, który był jej mentorem na początku kariery.
"Don't Judge Me", "Take a Byte" czy "Make Me Feel" brzmią niczym zaginione numery Księcia. Krążyła nawet plotka, że przed śmiercią zdążył podsunąć jej kilka pomysłów na piosenki. W utworze tytułowym niespodziewanie pojawia się Brian Wilson z Beach Boys. "Pynk" artystka nagrała z Grimes, która ostatnio sporo zamieszała w muzyce pop. W ucho wpada "I Got the Juice" zrealizowany wspólnie z wszędobylskim Pharrellem Williamsem.
Choć dotąd Janelle Monae raczej stroniła na "Dirty Computer" od oczywistych przebojów, to tym razem postawiła na piosenki łatwiejsze do zapamiętania, bliższe konwencjonalnego popu. I znów wygrała.
Grzegorz Dusza
WARNER