Po dekadzie pełnej sukcesów Coldplay wydaje swoją piątą studyjną płytę - "Mylo Xyloto". Niestety, wszystko wskazuje na to, że po dwóch bardzo dobrych krążkach i kolejnych dwóch poprawnych, w jego dyskografii przyszedł czas na przeciętność.
Większość swojej popularności zespół zdobył dzięki melodiom, których jest nadzwyczaj mało na "Mylo Xyloto". Aż trudno uwierzyć, że ten sam band nagrał "Parachutes". A utwory, na które jeszcze przed premierą najnowszego krążka narzekali ich fani, są na tym albumie najlepsze, bo mimo że nie intrygują i mają słabe teksty, to przynajmniej nie wpadają w kategorię mdłego i nijakiego popu - jak pozostałe kompozycje na "Mylo Xyloto".
Szkoda, bo nawet mocno krytykowane "X&Y" miało jakiś klimat, którego nowemu wydawnictwu Coldplay po prostu brakuje. Zaskakujące jest to, że kompozycje warte zapamiętania znajdziemy tu jedynie wśród wesołych piosenek. Dziwi też, jak doszło do tego, że Brian Eno (producent "Viva La Vida Or Death And All His Friends"), który wyciągnął Coldplay z dołka, teraz pozwolił im znów w niego wpaść. W przypadku Eno mocnym zarzutem jest także wzięcie udziału w "wojnie głośności" - ta, w połączeniu z koszmarną kompresją dźwięku, jest tutaj bardzo niekorzystna.
M. Kubicki
EMI