Szwedzki The Hives był jednym z prekursorów Garage Rock Revival – nurtu, którego złote lata przypadły na pierwszą dekadę XXI wieku. To wtedy w Stanach Zjednoczonych triumfy zaczęli święcić The Strokes i The White Stripes, a w Wielkiej Brytanii – Franz Ferdinand.
Konkurencja była ogromna, a mimo to udało im się przebić do światowej czołówki i osiągnąć status gwiazdy, także za Oceanem. Ich potężna dawka punku i rock’n’rolla szczególnie efektownie wypadała podczas naładowanych energią koncertów. Ważna okazała się też spora dawka humoru, jaką częstowali słuchaczy.
Po spektakularnych sukcesach przyszły też lata chude. Całkiem niespodziewanie zespół powrócił albumem "The Death of Randy Fitzsimmons" (2023), a teraz nagrał kolejny, z idealnym do skandowania tytułem "The Hives na zawsze, na zawsze The Hives". To niewiele ponad pół godziny muzyki, przy której nie sposób usiedzieć w miejscu. Producentami są: ich wieloletni współpracownik Pelle Gunnerfeldtem (Viagra Boys) oraz Mikie D z Beastie Boys.
Czasy się zmieniają, ale wciąż będzie zapotrzebowanie na nośne numery zagrane z wykopem. Sporo tu gitarowego brudu, ale muzyka brzmi czytelnie i dynamicznie. Czerpią z T.Rex, MC5, The Ramones, The Clash i Offspring, mrużąc przy tym oko do słuchacza. Wydaje się wam, że skądś znacie te numery, ale to my, jedyni i niepowtarzalni – The Hives. I cóż, że ze Szwecji.
Grzegorz Dusza
PIAS