Olly Knights i Gale Paridjanian są przykładem takich folkowców, którzy nie przestają poszukiwać. Na każdym albumie znajdziemy jakiś charakterystyczny element, który odróżni dane wydawnictwo od pozostałych.
Jeśli pamiętacie płytę "Ether Song" z 2003 roku, pewnie wiecie, że zespół wyszedł od grania typowo angielskiego, od folku połączonego z alternatywnym rockiem, w duchu "The Bends". Dziesięć lat później, na krążku "We Were Where" Turin Brakes kołują nad Ameryką. Sięgają po country, americanę czy tamtejszy folk połączony z bluesem. Wszystko po to, by opowiedzieć nam o historiach z życia wziętych, o egzystencji we współczesnych czasach, o relacjach międzyludzkich (i to bynajmniej nie tylko miłosnych, ale także rodzinnych), wreszcie o problemach facetów po trzydziestce.
Świetnych piosenek na "Where Were Here" jest mnóstwo. Zacznijmy od "Dear Dad" - ze względu na barwę głosu Olly`ego oraz na sprytne wplecenie bluesowych zagrywek w tło numeru, piosenka lokuje się niedaleko dokonań Jacka White`a, ale dzięki obłędnej partii fletu staje się indywidualnym, niepodrabialnym bytem.
Od pierwszego usłyszenia zakochałem się także w "Part of the World" - trochę Dylanowskiej, trochę Youngowskiej opowieści o poszukiwaniu własnej tożsamości, opartej na grze gitary akustycznej, ubogaconej jękami elektryka. Kolejny killer to "Guess You Heard" - perfekcyjna piosenka drogi, dynamiczna, pełna powietrza, z refrenem, który będzie świetnie śpiewało się, jadąc samochodem w kierunku zachodzącego słońca. I wreszcie "Goodbye" przypominająca wiejskiego bluesa ciepła miniaturka pociągająca delikatnością i niewinnością.
Okazuje się, że Turin Brakes z Ameryką jest do twarzy. Najnowszy album kapeli pięknie uzupełnia paletę barw, którą muzycy zaczęli kompletować kilkanaście lat temu. Śmiem twierdzić, że teraz - z folkowo-rockowego punktu widzenia - duet stał się zespołem kompletnym.
Jurek Gibadło
Cooking Vinyl/Mystic