Do momentu ukazania się poprzedniego albumu "Tempest" (2012) byłem pewny, że Bob Dylan nagrywa coraz lepsze albumy, a jego głos zyskuje z wiekiem chrypkę nadającą mu charakter muzycznego proroka. Po pierwszym przesłuchaniu najnowszego album "Shadows In The Night" zwątpiłem.
Bob Dylan śpiewa standardy znane mi dobrze z repertuaru Franka Sinatry w tak oryginalnym stylu, że za pierwszym razem odrzuciłem te interpretacje. Przypomniałem sobie jednak album ze świątecznymi tematami "Christmas In The Heart", który nadal mi się podoba i stwierdziłem, że to ten sam duch i styl. A że Dylan nie śpiewa jak Sinatra, to przecież oczywiste.
Przy drugim kontakcie z "Shadows In The Night" zmieniłem zdanie. Dylan wszedł do studia z małym, gitarowym zespołem, wcześniej przygotowano partie 30-osobowej orkiestry z dęciakami, która włącza się tylko w niektórych momentach. W ruch poszły szpule starych magnetofonów, szum taśm jest dość wyraźny, ale dzięki temu Bob Dylan zyskał naturalne ciepło analogowego nagrania.
- Nagraliśmy te piosenki za pierwszym, drugim podejściem - powiedział Bob Dylan. Bez poprawek, nagrywania osobno poszczególnych instrumentów. Czyli tak, jak były nagrywane oryginalnie. Ja i mój zespół odkrywamy je na nowo. Wyciągamy z trumien i wystawiamy w blasku dnia. Najlepiej rozsiąść się wygodnie i poświęcić 35 minut na delektowanie się interpretacjami mistrza, który wcale nie kopiuje Mistrza Franka.
Marek Dusza
COLUMBIA/SONY