Trudno jest zrozumieć fenomen tej amerykańskiej kapeli. Może on wynikać z sentymentu do Nirvany, a może z faktu, że Foo Fighters pozostaje jednym z niewielu zespołów grających z wyczuciem melodii i smakiem mocny gitarowy rock.
Określając koncepcję, jaka przyświecała zespołowi podczas nagrywania dziewiątego albumu, lider Dave Grohl mówił, że miał to być beatlesowski "Sgt. Pepper", ale w wersji Motorhead. Taki jest początek, bo album zaczyna się od sennego "T-Shirt", by szybko przejść w ciężki łomot w "Run".
Gorącą atmosferę na "Concrete And Gold" podtrzymuje funkowo rozkołysany "Make It Right" z udziałem Justina Timberlake`a. Brzmi to jakby Lenny Kravitz połączył siły z Aerosmith. Wpływ Kravitza, a właściwie Beatlesów, bo oni z kolei zawsze byli inspiracją dla tej amerykańskiej gwiazdy, słychać w niemal każdej piosence na płycie.
W "Sunday Rain" na perkusji zagrał nawet sam Paul McCartney. Beatlesowskie harmonie wokalne usłyszymy także w "La Dee Da" z udziałem Alison Mosshart. Największe wrażenie zrobił na mnie jednak nietypowy, jak na zespół, utwór "The Sky Is a Neighborhood" z potężnie brzmiącym stadionowym refrenem. Już wyobrażam sobie, jaką moc może mieć ten utwór wykrzyczany przez tysiące gardeł. Z kolei największe zaskoczenie robi utwór tytułowy w stylu najlepszych dokonań Pink Floyd.
Na "Concrete And Gold" Foo Fighters idealnie wyważyli agresję i delikatność, rockową zadziorność i popową chwytliwość. Nie bez powodu są najbardziej lubianą rockową grupą świata.
Grzegorz Dusza
SONY MUSIC