"Gold & Grey" ma zamykać cykl "kolorowych" albumów Baroness i trzeba przyznać, że jest to godne zwieńczenie dotychczasowej kariery zespołu. Amerykanie poszli tu w kierunku bardziej melodyjnego grania, co zdecydowanie wyszło im na dobre.
W składzie zespołu zaszła jedna poważna zmiana – gitarzystę Petera Adamsa zastąpiła Gina Gleason (Cirque du Soleil, Smashing Pumpkins, Santana), która także udziela się wokalnie wspierając Deara Baizleya. Lider grupy jest jednym z moich ulubionych rockowych krzykaczy, a połączenie męskiego i żeńskiego wokalu jeszcze bardziej ubarwiło nagrania.
Baroness mają dryg do komponowania nośnych piosenek o komercyjnym potencjale. Nie rezygnują przy tym z ciężkich riffów i rytmicznych łamańców. Intrygujący efekt daje zestawienie ostrych jak brzytwa gitarowych partii z łagodnym akustycznym graniem. Zainteresowanie podtrzymują także króciutkie miniaturki wplatane między utwory nadające albumowi progresywny sznyt.
Amerykanie tym albumem potwierdzają przynależność do absolutnej rockowej czołówki. Zastrzeżenia może budzić jedynie zbyt płaskie, jakby przytłumione i plastikowe brzmienie albumu. Wyprodukował go słynny Dave Fridmann (Mercury Rev, The Flaming Lips), więc może taki był jego pomysł na Baroness.
Grzegorz Dusza
Abraxan Hymns/Warner