Kiedy ostatnio, po raz n-ty w moim życiu oglądałem film "Kill Bill Vol. 2", jak zwykle zachwycałem się niesamowitą ścieżką dźwiękową, w tym wspaniałym fragmentem z piosenką Johnny'ego Casha. Gdy po raz pierwszy w utworze "What About Us?" usłyszałem Douga Paisleya, jego muzyka skojarzyła mi się właśnie z dziełem Quentina Tarantino.
Doug Paisley to wykonawca muzyki, który idealnie pasuje do tego przykładu, gdyż nagrywa dźwięki łączące kilka światów. Jest to bowiem artysta współczesny, który odwołuje się w swojej twórczości do korzeni folku i country. Nie jest to drugi Bob Dylan czy potomek Neila Younga. Nie sądzę byśmy kiedykolwiek w tym gatunku mieli kolejnych, tak wpływowych artystów. Jednak Doug w tym co robi jest perfekcyjny. Zachowuje swój charakter, a jego muzyka jest subtelna, ciepła i klimatyczna.
Świetnym pomysłem było otworzenie albumu utworem "What About Us?", którego przytulny nastrój potęgują dźwięki organów. Z takim początkiem, później wydaje się, że już bez trudu artysta prowadzi nas przez kolejnych osiem kompozycji. Cieszy fakt, że nie jest ich więcej i że coraz liczniejsi muzycy zdają sobie sprawę, że ilość nie zawsze idzie w parze z jakością
Doug Paisley nagrał album bardzo eklektyczny, świetny na inaugurację wieczoru: samotnego lub we dwoje. Elementy country są tu wyważone i nie ma mowy o wykorzystaniu czegokolwiek obciachowego z tego gatunku. Najważniejsze jednak, że słuchanie płyty sprawia ogromną przyjemność i czuje się, że nie ma tu sztuczności. Nikt nie kazał Dougowi nagrać właśnie takiego albumu. On po prostu czuł, że spełnia się w tych dźwiękach. To esencja tego co w latach 70. odegrałoby niemałą rolę w budowaniu muzycznego rynku. Dzisiaj trafi do garstki uważnych słuchaczy, którzy ponadto przekonają się, że ostatnio pojawia się coraz więcej interesujących artystów z Kanady. To sukces, że w czasach iPodów takie płyty mogą jeszcze powstawać.
M. Kubicki
No Quarter