To już piąty długogrający album Josha Tillmana, w jego krótkiej, bo raptem czteroletniej karierze solowej. Artysta nie dość że płodny w domowym zaciszu, to jeszcze od zeszłego roku pogrywa na perkusji w jednej z grup - rewelacji ostatnich miesięcy, a mianowicie Fleet Foxes.
O stylu tej zagadkowej postaci można powiedzieć sporo. Najbardziej przypomina on to, co na początku lat 70. robił Neil Young. Trochę w tym elementów z ballad, gospel, ale i country czy folku. Mylący jest nieco tytuł, gdyż "vacilando" z hiszpańskiego oznacza wędrowca, dla którego doświadczenie podróży jest ważniejsze niż dotarcie do celu. I w tym momencie można by się obawiać, czy oby nie powielił błędu z poprzednich albumów, na których masa efektów dodanych w trakcie produkcji zatraciła pierwotny sens kompozycji. Nie jest tak w przypadku nowej płyty.
Tutaj można skupić się lepiej nad tym, co Josh miał do przekazania. Świat artysty jest pełen alegorii, często ociera się o tematykę religijną. Kluczowy jest tu jednak fakt, że wszystkie utwory tworzą spójną całość, idealną do posłuchania w zimowy wieczór. I gdy słucha się tej oszczędnej, gitarowej płyty, nie sposób nie stwierdzić, że ma ona swój klimat, jak twórczość Jasona Moliny. To intymny i smutny album bardzo utalentowanej osoby, która udowadnia, że ta przygoda dopiero się rozpoczęła.
M. Kubicki
WESTERN VINYL