Na koncert Anity Lipnickiej wybierałem się bez specjalnych oczekiwań. Nie byłem jej fanem za czasów Varius Manx, solowe płyty także mnie nie zachwyciły. Zaintrygowała mnie dopiero, kiedy nagrała "Nieprzyzwoite piosenki" z Johnem Porterem.
Może to klimat miejsca (ogród kieleckiego Pałacyku Zielińskich) i ciepła letnia pogoda sprawiły, że słuchałem jej występu jak urzeczony. Wykonała wtedy "Ptaśka" - utwór zapowiadający nowy album. W zwiewnej sukience i z gitarą akustyczną w ręku Anita Lipnicka wyglądała magicznie. Towarzyszył jej zespół The Hats, z którym nagrała album "Miód i dym".
Anita Lipnicka wkracza tu na drogę americany i w tej stylistyce czuje się jak ryba w wodzie. Piosenki czerpią z folku, alt country, bluesa i southern rocka, wyczuwa się w nich hipisowskiego ducha. Do większości z nich sama napisała słowa i muzykę, trzy są autorstwa jej byłego partnera Johna Portera.
Jak sugeruje tytuł, część z nich brzmi słodko jak miód, ale są i utwory o mrocznym, zadymionym klimacie. Nadała im vintage`owe amerykańskie brzmienie. W tej kategorii to jedna z najlepszych płyt, jakie ostatnio słyszałem, w dodatku nagrana w Polsce.
Cezary Gumiński
UNIVERSAL