Eric Clapton jest jednym z nielicznych artystów, których kariera trwa nieprzerwanie od lat 60. i to na najwyższym poziomie. Jego fani mają wszystkie albumy, na których się pojawił, a ten najnowszy może mieć w swej kolekcji każdy, kto tylko słucha muzyki. Bo Clapton ma ten rzadki dar, że potrafi ambitne, bluesowe przedsięwzięcia przedstawić słuchaczom w przystępnej formie.
Ostatnie albumy mistrza bluesowej gitary zbliżały się do korzeni bluesa, jak na płycie z kompozycjami Roberta Johnsona, albo oddalały, schlebiając przeciętnym gustom. Jakkolwiek Eric Clapton nie starał się przypodobać szerokim kręgom słuchaczy, jego gitarowe solówki są godne najwyższego uznania. Na nowym albumie znajdziemy ich sporo. To płyta, do której chętnie się wraca, odnajdując szczegóły brzmienia, które ulatują, kiedy nie poświęcimy muzyce należytej uwagi. A to akordy w stylu J.J. Cale’a, to znów boskie organy Hammonda czy subtelna sekcja smyczkowa na zmianę z dęciakami. Od pierwszego do ostatniego utworu muzyka kołysze, otacza nas i wciąga. Zapominam o wszystkim, zamykam oczy i delektuję się dziełem mistrza. Idealna płyta na prezent, dla każdego.
Marek Dusza
Reprise/Warner