Nie dziwię się Moby`emu, że w ostatnim czasie jego twórczość "pechowo" nie docierała do szerszej publiki. Po ogromnym sukcesie artystycznym i komercyjnym, jakim był krążek "Play", przez dziesięć kolejnych lat próbował nagrać album, który mógłby jeszcze raz wznieść go na piedestały muzyki elektronicznej.
Takie spinanie się Moby'ego trwało do momentu, w którym usłyszał mowę Davida Lyncha, sugerującego, że najważniejsza u artysty powinna być kreatywność i chodzenie własnymi ścieżkami, bez oglądania się na modę. Nastąpiło olśnienie. "Wait For Me" to płyta będąca odrodzeniem Amerykanina, krążkiem, który nagrał "dla siebie", co ma swoje dobre i złe strony. Jego zaletą jest prosta i piękna produkcja, wspaniałe brzmienie i fakt, że w końcu Moby dał sobie spokój z przeładowywaniem kompozycji gośćmi i efektami dźwiękowymi, mającymi na celu pokazanie słuchaczowi, że ma do czynienia z czymś wielkim. Wadą - "Wait For Me" nie nadaje się na każdą okazję. To bardzo intymny album, którego najlepiej słuchać od początku do końca w maksymalnie dwuosobowym gronie. Jak sam artysta wspomniał, zawiera on materiał, do którego mogłaby się odnieść 26-letnia, samotna kobieta w depresji. Oszczędna muzycznie płyta z ogromną ilością emocji jest powrotem mistrza do formy. Witamy!
M. Kubicki
EMI MUSIC POLAND