Zanim posłuchałem wokalistki Jane Monheit z CD, zobaczyłem ją na scenie. Zauroczyła mnie urodą i zmysłowymi interpretacjami standardów. Pierwszy album "Never Never Land" wydała dokładnie dziesięć lat temu, a "Home" jest jej dziesiątą płytą. Jeśli dodać to tego liczne kolaboracje, mamy obraz artystki dojrzałej, choć w jej głosie nadal słychać nieśmiałość młodej dziewczyny. Kiedy zaczynała śpiewać operowe przygotowanie, krystalicznie czysty, dźwięczny głos i perfekcyjna artykulacja nieco przeszkadzały mi w odbiorze swobodnych interpretacji. Bo Jane nie miała problemu nawet z karkołomnymi przejściami w dół i w górę oktawy.
Albumu "Home" słucham z przyjemnością od kilku dni nie wyjmując go z odtwarzacza, bo nie ma słabych momentów. Jazzowe aranżacje wykonane z towarzyszeniem dobrego zespołu przypominają te, które znamy z płyt Diany Krall. Najbardziej podobają mi się duety z gitarzystą, wokalistą Johnem Pizzarellim i wokalistą Peterem Eldridgem, skrzypce Marka O’Connora w radosnej interpretacji "Everything I`ve Got...", trąbka Joe Magnarellego i pogodny standard "The Eagle And Me". Miłośnicy żeńskich głosów nie mogą ominąć tego albumu.
Marek Dusza
EmArcy/Universal