Po debiutancki album saksofonisty Waltera Smitha III sięgnąłem dzięki rekomendacji trębacza Terence`a Blancharda, który mówił mi o młodych talentach wymieniając go obok trębacza Ambrose`a Akinmusire`a i nieco starszego od nich perkusisty Erica Harlanda.
Wszystkich trzech możemy posłuchać w jednym zespole, który nagrał album "III". Jeśli dołączył do nich znakomity pianista średniego pokolenia Jason Moran, to znaczy, że rzecz była warta świeczki. Na basie zagrał tu Joe Sanders, o którym też pewnie usłyszymy.
Podczas kiedy w Europie jazzmani próbują wymyślić proch, żeby wysadzić w powietrze jazz amerykański z Wyntonem Marsalisem w roli generała, to młode wilki za oceanem wzięły się za bary z głównym nurtem jazzu i drogą przyspieszonej ewolucji udoskonalają go tak, żeby Europejczykom nawet nie przyszło do głowy go podrabiać.
Album Waltera Smitha III brzmi tak perfekcyjnie i żywiołowo, jak dzieło młodego geniusza, który otoczył się podobnymi sobie talentami. Zachwyca dojrzały ton saksofonu Smitha, dla którego każda nuta jest ważna. Kiedy gra unisona z Akinmusire`em, to temperatura muzyki podnosi się o kilka stopni.
Polecam wsłuchanie się w grę każdego muzyka z osobna, co jest najłatwiejsze, kiedy grają solówki. Ale nawet kiedy improwizują zespołowo, co stało się już powszechną cechą amerykańskiego jazzu, to każdy podkreśla swoje, oryginalne brzmienie. Dzięki takim albumom jestem spokojny o przyszłość jazzu.
Marek Dusza
CRISS CROSS/MULTIKULTI