Mieliśmy już rock operę, punk operę, nawet metal operę. Przyszła kolej na rozbuchane muzyczne przedstawienie z popem w tle! Nowa płyta krakowskiego składu Cameto Cat "Mad Tea Party" na szczęście nie daje się zamknąć w klatce muzyki popularnej, mieszając się niepostrzeżenie z awangardą i kabaretem.
"Mad Tea Party" to podzielona na dwanaście części opowieść na granicy jawy i snu - nie na darmo Czesław Mozil, grający tu gościnnie na akordeonie, określił tą muzykę magicznym teatralnym rockiem. Kolejne utwory czarują nas z jednej strony minimalizmem, z drugiej strony urzekają mnogością instrumentarium, które jest sprytnie poupychane w produkcji. Raz tworzy to dźwiękową kakofonię ("Incantation"), kiedy indziej wiedzie nas poprzez niepokojącą krainę wspomnianej magicznej muzyki "The Town lost in lies", które skądinąd jest według mnie najbardziej udanym fragmentem na płycie. Przyjemnie jest też utrzymane w kabaretowo bajkowym klimacie "Potions" zaśpiewane przez Julię Renczyńską.
O ile wspomniana wyżej Julia śpiewa miło dla ucha, o tyle jej koledzy z premedytacją skłaniają się ku bardziej aktorskiemu podejściu do wokalizy. Choć nie mam nic do piosenki aktorskiej, to szaleńczy śpiew w "Soiree of Three Cats an a Rat, part 1" najzwyczajniej w świecie mnie drażni. Poza tym z akcentem u męskiej części składu też nie jest najlepiej…
Ale największy zarzut jaki mam do tej pomysłowej w gruncie rzeczy płyty, to brak zapadających w ucho melodii, które po kilkakrotnym przesłuchaniu albumu chciałoby się nucić pod nosem. Skoro Camero Cat samo we wkładce przypina sobie etykietkę "pop", to należy od nich wymagać zdecydowanie lepszych melodii.
Jeżeli jednak odetniemy się od tej nieszczęsnej muzyki popularnej i skupimy się na oryginalnym podejściu do muzyki, jakie zespół prezentuje na "Mad Tea Party", możemy śmiało stwierdzić, że właściwie to bardzo sympatyczny krążek.
Jurek Gibadło
Mystic Production