Pytanie: co robi wokalistka muzyki pop po sprzedaniu w nakładzie 2,5 miliona egzemplarzy swojego debiutanckiego albumu? Zazwyczaj zamienia się w celebrity zarabiającą na zdjęciach ujawniających kolor jej bielizny i pojawianiu się na ważnych imprezach.
Dwa i pół roku po wydaniu krążka "Alright, Still", trudno było spodziewać się, że Lily Allen nie wpadnie w podobny schemat i stanie się kolejną znaczącą dla brukowców, a jednocześnie nieistotną muzycznie gwiazdeczką. Ale oto ukazuje się płyta "It's Not Me, It's You", więc pora przeprowadzić faktyczny test, czy Brytyjka zasługuje jeszcze na naszą uwagę.
Na to pierwsze pytanie można od razu odpowiedzieć, że bez wątpienia tak. Dlaczego? Ano choćby ze względu na odwagę. Allen momentami ma podejście podobne do Pink, ale jest bardziej utalentowana. Śpiewa o gwiazdach sceny muzycznej, Bogu, swoim ojcu i... George'u Bushu w piosence o dosadnym tytule "Fuck You".
Na pierwszy singel z albumu została wybrana piosenka "The Fear". Rewelacyjny utwór, który poza alternatywnym brzmieniem charakteryzuje się nietypowym tekstem mówiącym o kapitaliźmie, erze konsumpcji i pokoleniu głupców niepotrafiących wyłuskać z życia tego co w nim istotne. Nieźle, jak na piosenkarkę muzyki pop. Wbrew pozorom płyta nie jest sztywna. W "Not Fair" artystka ubolewa nad związkiem z opiekuńczym chłopakiem, który jest kiepski w sprawach łóżkowych. Przedstawia to w sposób na tyle inteligentny i zabawny, że mogłaby totalnie zawstydzić ostatnie opisywane przeze mnie pseudo-dzieło Marii Peszek.
Geniusz Lily polega na tym, że zdaje się być feministką, ale jednocześnie swoimi tekstami nie godzi w uczucia osób, które na to nie zasługują. Kto się obrazi, okaże się godnym odbiorcą krytyki. Pod względem mieszanki stylów mamy na albumie totalne szaleństwo: od inspirowania się tandetnymi melodyjkami z Eurowizji (i wykorzystywania ich w błyskotliwy sposób) aż po tango. To album, który brzmi jakby został nagrany z niesamowitą łatwością, być może nawet zbyt dużą. Można wyobrażać sobie, że możliwości Allen pozwalają jej na nagranie o wiele bardziej wysublimowanego tworu, ale "It's Not Me, It's You" ma urok... absolutnie niepodważalny urok.
Do licznych zalet drugiej płyty Lily Allen trzeba również zaliczyć fakt, że jej wokal jest z całą pewnością brytyjski, jednak akcent nie przytłacza słuchacza, w pewien sposób nie jest ważniejszy od prowadzonej przez głos melodii. Przy okazji jest on bardzo specyficzny, w pewien sposób zadziorny, mimo delikatności i dziecięcej naiwności. Album świetnie pasujący do obecnych czasów.
M. Kubicki
EMI Music Poland