W przyszłym roku mija dekada od momentu wydania przez Weezer ostatniego dobrego krążka. Po premierze kultowego "Niebieskiego albumu" i "Pinkertona" jeszcze tylko "Zielony album" nie przynosił wstydu, ale to, co działo się później z kalifornijską formacją, uznać można za jej wielki upadek.
Nic dziwnego, że po licznych i bardzo zróżnicowanych próbach odniesienia kolejnego sukcesu, niewielu wierzyło, że Weezer będzie w stanie jeszcze cokolwiek sensownego pokazać. "Hurley" ma jednak swój urok. Panowie pochylają głowy nad swoją przeszłością i przyznają, że w czasie panowania swojego debiutu byli zbyt pewni siebie. Ta skromność pozwoliła im jeszcze raz nagrać płytę, która, choć nie porwie milionów, jest pierwszym krążkiem po długim okresie, godnym ich pierwotnego sukcesu. To intymny lirycznie power pop, zawierający jedną z perełek - napisaną przez Ryana Adamsa piosenkę "Run Away". Niestety, jak na dziesięć utworów i nieco ponad pół godziny muzyki, za dużo jest tutaj przeciętniaków, jak chociażby "Smart Girls".
M. Kubicki
Epitaph