Greta Van Fleet za sprawą debiutanckiej podwójnej epki "From the Fires" stała się największą rockową sensacją ostatnich lat. Grupa ma przy tym tyle samo zwolenników co przeciwników. Co ciekawe – jedni i drudzy wysuwają ten sam argument.
Dla zwolenników to, że tak udanie wskrzesili brzmienie Led Zeppelin, świadczy o nieprzeciętnych umiejętnościach i geniuszu tworzących zespół braci Kiszka. Dla przeciwników – słuchanie ich muzyki to zwykła strata czasu, skoro można sięgnąć po oryginalne płyty Zeppelinów.
Trzeba przyznać, że obie strony sporu mają sporo racji. Greta Van Fleet na nowym wydawnictwie próbuje uwolnić się od schematów, jakie zdominowały ich dwie poprzednie płyty. Pewnych rzeczy nie da się jednak przeskoczyć.
Głos i sposób śpiewania Josha Kiszki jest łudząco podobny do Roberta Planta, a gitarowe zagrywki jego brata Jake’a bardzo przypominają grę Jimmy’ego Page’a. Stąd tak wiele piosenek zawartych na "The Battle at Garden’s Gate" ma swoje odpowiedniki na płytach Sterowca.
Greta Van Fleet próbuje nieco urozmaicić brzmienie, uczynić je bardziej współczesnym. Większą rolę odgrywają instrumenty klawiszowe, dużo uroku wnoszą pojawiające się w tle smyczki. Nie jest to płyta idealna, ma jednak tę zaletę, że słucha się jej wyśmienicie od początku do końca, jak albumów z lat 70.
Grzegorz Dusza
Universal