Kilka miesięcy po innym koncertowym wznowieniu - "How The West Was Won" - ukazuje się "The Song Remains The Same" - album z 1976 r., który towarzyszył słynnemu dokumentowi o zespole. Jest to jednocześnie zamknięcie serii reedycji klasycznych wydawnictw Led Zeppelin, która rozpoczęła się w 2014 r., a jej koniec przypadł na 50-lecie zespołu. Prace nad remasteringiem osobiście nadzorował gitarzysta grupy Jimmy Page.
Często pomijany w dyskografii kwartetu album niesłusznie zniknął w cieniu filmu. Pokazuje koncertowe oblicze zespołu będącego u szczytu sławy. Początek jest miażdżący. Piekielnie szybki "Rock And Roll", równie porywający "Celebration Day" i rozpędzone "Black Dog" są dowodem na geniusz grupy i perfekcyjne zgranie muzyków.
Dłuższą chwilę oddechu daje "Rain Song". Koncertowe wykonania "Strairway To Heaven", "The Song Remains The Same", "Since I’ve Been Loving You" i "No Quarter" sięgają nieba. Zdecydowanie gorzej prezentują się najdłuższe utwory na płycie. Po obiecującym początku "Dazed And Confused" gubi dramaturgię, a wpleciony cytat z "San Francisco" Scotta McKenzie wręcz drażni. Słabiutko wypada chaotycznie zagrany "Moby Dick", wolę także studyjną wersję "Whole Lotta Love".
Płyta "The Song Remains The Same" ukazała się na każdym rodzaju nośnika (podstawowa wersja to 2CD).
Grzegorz Dusza
Warner