- Czego mogą spodziewać się wasi fani po dziesiątej płycie w dyskografii i Kroke?
- Tomasz Kukurba: Wszystkiego nowego. Wszystkie kompozycje zostały napisane specjalnie na ten album. Jeśli chodzi o repertuar, to jest głęboko przemyślany. W wielu momentach linię melodyczną potraktowaliśmy w sposób bardzo nowatorski. Słuchacze znajdą także charakterystyczne dla nas brzmienia. Po raz pierwszy pojawia się na naszych płytach słowo.
- Tomasz Lato: I po raz pierwszy Kukuś [Tomasz Kukurba] wykonuje tak dużo wokaliz. Jego głos pojawia się znacznie częściej niż na wcześniejszych płytach.
- Jerzy Bawoł: W utworze "Psalmia" Anna Maria Jopek śpiewa swój tekst i jest również współkompozytorem muzyki.
- TK: Wracając do nowatorstwa, to ten album ma grubą podszewkę dawnego Kroke, czyli wspólnej pracy nad utworami. W jednym utworze wykonuję solówkę wokalną grając jednocześnie pizzicato na altówce, zwracając się troszkę w stronę jazzowych klimatów.
- TL: Dodam, że wcześniej Kukuś używał przetworników do altówki, teraz nie używa, a jego instrument i tak brzmi, jakby grał z efektami.
- TK: Pojawia się u mnie syndrom niespokojnych rąk i stąd to brzmienie.
- A może to fascynacja efektami, jakie osiągał na gitarze Jimi Hendrix?
- TK: Zdecydowanie tak, bo Hendrix jest dla mnie ważny od początku mojej muzycznej drogi. Prawda jest taka, że na poprzednim albumie wykorzystałem efekt overdrive, a teraz żadnego, cała muzyka wychodzi z instrumentu i moich dłoni. Także współpraca z Nigelem Kennedym ukierunkowała mnie w tę stronę muzycznych poszukiwań. Ja nie gram na elektrycznej altówce, mam przystawkę przytwierdzoną do pudła, która zbiera dźwięk i rezonans z obudowy. Przetwornik na podstawku generuje ostre, elektryczne brzmienie. Lubię stosować oktawery, które dodają oktawę w dół lub w górę, nałożyć je na siebie i stworzyć coś na kształt orkiestry.
- JB: Ja nie używam elektroniki do akordeonu, czasem tylko pogłosów.
- Wolicie akustyczne brzmienia?
- TK: Zdecydowanie, oczywiście moglibyśmy przetworzyć elektronicznie nasze dźwięki, ale to już lepiej zagrać je na syntezatorze. Ale to nie jest nam potrzebne, nie chcemy tego.
- Czego dotyczy określenie "to jest bardzo Kroke"?
- TK: Pracy twórczej, stylu, w jakim pracujemy nad nowym repertuarem. Siłą Kroke jest interakcja między nami, wspólna praca nad każdym utworem. Są sytuacje, że ktoś przyniesie gotowy temat rozpisany w nutach, ale np. pomysł na "Frogs" przyniósł Jurek, a każdy z nas w studiu dodał coś od siebie. Natomiast ja przyniosłem pomysł na utwór "Mirrors", który też w studiu został rozwinięty. Cały nasz repertuar jest efektem wspólnej pracy. Utwór śpiewany przez Anię powstał na próbie podczas improwizacji.
- TL: To była próba przed koncertem w Warszawie, którą nagrałem na dyktafonie. Potem posłuchaliśmy tego i stwierdziliśmy, że to fajny temat, rozwinęliśmy go, a efekt przekazaliśmy Ani. Napisała do tego piękne słowa i nieznacznie zmieniła melodię. Tak powstał utwór "Psalmia".
- Powspominajcie, kiedy zaczęła się wasza współpraca?
- TL: Już w liceum muzycznym.
- TK: Właściwie nie było początku w takim znaczeniu, że zakładamy zespół, który będzie grał taką to a taką muzykę. Połączyły nas nagrania, jakich słuchaliśmy, dyskusje o jazzie, klasyce, popie, heavy metalu i muzyce etnicznej, o której wtedy jeszcze się nie mówiło. To było jakieś osiem lat przed założeniem Kroke.
- TL: Zafascynował nas George Zamfir i jego fletnia pana. Był też Hendrix, Pat Metheny, John Scofield, Mike Stern, Tomek Stańko i jego "Peyotl" z Markiem Walczewskim.
- JB: Po latach okazuje się, że spotykamy artystów, którzy pomogli nam stworzyć nasz styl. Już na studiach zasłuchiwaliśmy się muzyką Petera Gabriela do filmu "Pasja".
- TK: Peter Gabriel zaprosił nas na festiwal WOMAD, a potem na tydzień do jego studia, gdzie nagrywaliśmy z nim muzykę do filmu. Jak się potem okazało - do "Polowania na króliki".
- JB: A dwa lata temu, kiedy Peter grał na festiwalu w Oświęcimiu, zaprosił nas do supportowania koncertu i zagrania jednego utworu na koniec jego występu.
- Czy to prawda, że wypromował was Steven Spielberg?
- JB: Nie, może zrobiłby coś w tym kierunku, gdybyśmy go o to poprosili.
- TL: Ktoś zapytał nas, kto był dla nas ważniejszy: Zofia Łuczyńska czy Steven Spielberg? Wyjaśnię, że nasze granie zaczęło się od tego, że w czasach studenckich wyszliśmy na ulice Krakowa. To nie mieściło się wtedy w głowach ani studentów, ani wykładowców, żeby wyjść na ulice swojego miasta. Owszem, grali muzycy przyjezdni, ale krakowscy nie.
Krakowscy muzycy wyjeżdżali do Wiednia, Berlina. Na jednej z ulic Krakowa spotkała nas Zofia Łuczyńska i zaprosiła do galerii Ariel na Kazimierzu. Stwierdziła, że wykonujemy muzykę w klimatach żydowskich i będziemy pasować do tego miejsca. Dlatego postać Pani Zosi jest dla nas kluczowa, a w Arielu spotkaliśmy Stevena Spielberga. On natomiast naszą kasetę, bo płyty jeszcze nie mieliśmy, przekazał Peterowi Gabrielowi. Pojechaliśmy na WOMAD, gdzie spotkaliśmy przyjaciela Nigela Kennedy’ego - Alana Turnbulla. Wziął od nas stertę płyt ze słowami, że mu przekaże. Tak poznaliśmy Nigela i w efekcie nagraliśmy razem album.
- TK: Ważnym momentem w naszej karierze był występ w Jerozolimie, gdzie Spielberg kręcił ostatnie sceny "Listy Schindlera". Zaprosił tam ostatnich żyjących, ocalałych z "Listy" i zrobił dla nich koncert, na którym wystąpiliśmy. Mieliśmy szczęście uczestniczyć w tym misterium. Zapytaliśmy tych ludzi, klezmerów, co myślą o naszej muzyce, której nie staramy się odtwarzać, a gramy po swojemu. Usłyszeliśmy, że wtedy właśnie tak powstawała muzyka klezmerska, z wpływów różnych kultur. Że nie tylko możemy, a wręcz powinniśmy ją grać. Róbcie to - powiedzieli.
- TL: To dało nam wiarę, że taka filozofia może nam przyświecać. Czujemy się jak klezmerzy, czerpiemy z różnych kultur, przetwarzamy te wpływy, dodajemy siebie i tak powstaje muzyka Kroke.
- To muzyka świata?
- TL: Z pewnością. Natomiast nigdy nie będziemy podrabiać żadnych stylów, to byłaby profanacja. Ciągle czegoś się uczymy. Także na najnowszej płycie "Ten" poznajemy siebie, wyzwalamy nowe emocje. Ostatnio mieliśmy w Krakowie ciekawe przeżycie. Stwierdziliśmy, że zrobimy otwartą próbę w klubie Alchemia. Musieliśmy sprawdzić się w nowym repertuarze na żywo, nauczyć się go. Publiczność wypełniła całą salę, 120 znajomych osób. Rozłożyliśmy nuty, omawialiśmy utwory, nawoływaliśmy się. Ludzie poznali nasz warsztat pracy. - Jak słuchacze reagują na waszą muzykę w innych krajach? Są różnice?
- TL: Kiedyś graliśmy w kościele w Niemczech. Gramy jeden utwór, drugi, a ludzie nie klaszczą, kompletna cisza. To nas zdeprymowało, o co chodzi? Ale z czasem zaczęło nam to odpowiadać, zaczęliśmy łączyć utwory, powstała wręcz suita. Na koniec wybuchły brawa, dostaliśmy owacje na stojąco. A kiedy wykonywaliśmy ten sam repertuar we Francji, co chwila słychać było okrzyki, wrzaski, gwizdy, pohukiwania pomiędzy utworami i w trakcie.
- TK: Hiszpanie mają inny temperament, od razu wyrzucają z siebie emocje. Skandynawowie są bardziej powściągliwi, introwertyczni, ale jest w nich jakaś siła, którą czujemy. Polacy są gdzieś pośrodku, tak jak jesteśmy położeni geograficznie. - Kiedy nową muzykę Kroke będzie można usłyszeć na żywo?
- TK: Planujemy trasę koncertową po Polsce na kwiecień i zapraszamy czytelników magazynu "Audio".
Rozmawiał Marek Dusza