Joanna Jakubas: Maluję obrazy słowami

21 sierpnia 2024 Wywiady

 Muzyka jest wspaniała, kocham to, co robię - śpiewam, komponuję, piszę teksty. Tworzę je z pasją. Dzielę się pozytywnymi myślami, staram się nieść dobro. Myślę, że wzbudzanie pozytywnych emocji jest misją artystów. Rozmawiamy z Joanną Jakubas – śpiewaczką, kompozytorką, autorką tekstów.

– Przed naszą rozmową posłuchałem uważnie nagrań i zachwyciłem się pani głosem o niezwykłym, pięknym brzmieniu. Kto pierwszy zauważył pani możliwości i zdolności wokalne?

– Moja mama. Kochałam śpiewać już jako mała dziewczynka. Pamiętam, że mama mówiła o iskierce w moim głosie i ładnej barwie. Powiedziała mi, że jeśli chcę śpiewać, powinnam się kształcić w tym kierunku i zaprowadziła mnie na pierwsze lekcje do pani prof. Wisławy Ćwiklińskiej [sopran koloraturowy, pedagog] w Warszawie. Po szkolnych zajęciach jeździłam tam dwa razy w tygodniu, pobierałam też lekcje gry na fortepianie u profesor Małgorzaty Góry. Miałam wtedy 15-16 lat. Nie można kształcić głosu wcześniej, bo struny głosowe nie są jeszcze do tego gotowe.

– Pani rodzice byli profesjonalnie związani z muzyką?

– Nie, ale muzyka cały czas rozbrzmiewała w domu. Natomiast moja babcia miała przepiękny głos i była uzdolniona aktorsko. Po II wojnie światowej grała w teatrach i śpiewała. Jednak jej tata, a mój pradziadek, nie chciał, aby kształciła się w kierunku artystycznym. Bo śpiewanie kojarzyło się wówczas z kabaretem, czyli zawodem niepoważnym.

Podobną sytuację miała śpiewaczka prof. Urszula Trawińska-Moroz, u której pobierałam lekcje śpiewu. Opowiadała mi, że jej ojciec miał również negatywne nastawienie do nauki śpiewu, dopóki nie poszedł do opery i nie posłuchał, jak jego córka wykonuje partię Łucji w operze Gaetano Donizettiego "Łucja z Lammermooru". Wtedy przekonał się, że to jest poważna sztuka, że nie dzieje się na scenie nic nieodpowiedniego i zgodził się, by śpiewała operowo. Teraz ten zawód artystyczny nie ma złych skojarzeń.

– Czy zachowały się jakieś nagrania pani babci?

– Nie mamy nagrań, ale pamiętam wigilijne spotkanie, kiedy babcia już będąc po 80-tce zaśpiewała pięknym, świeżym głosem. Byłam pod wielkim wrażeniem i pamiętam to do dziś. Jestem do babci bardzo podobna, tak stwierdził mój tata tuż po moich narodzinach. Myślę, że to po babci odziedziczyłam głos.

– Kiedy i gdzie pani zadebiutowała na scenie?

– To było na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju, który prowadził Bogusław Kaczyński. Zaśpiewałam pierwszy raz z orkiestrą przed 10-tysięczną publicznością wykonując: "Przetańczyć całą noc" z musicalu "My Fair Lady" i "Nella Fantasia" Ennio Morricone. Miałam wtedy 21 lat, byłam na drugim roku studiów.

– Studiowała pani za granicą?

– Zaczęłam studia na University of Michigan. Tam mogłam studiować na dwóch kierunkach - muzykę i ekonomię, co trwało półtora roku. To były wspaniałe studia, ale tęskniłam za większym miastem. Przeniosłam się na drugi rok studiów do Nowego Yorku, gdzie kontynuowałam naukę w Manhattan School of Music.

Moja siostra w tym czasie też studiowała w Nowym Jorku, więc miałam jej wsparcie. Po trzech latach skończyłam podstawowy kierunek studiów (Bachelor of Music) i postanowiłam wrócić do Europy. Potrzebowałam zmiany. Bardzo podobał mi się Londyn i chciałam być bliżej domu. Wybrałam Royal College of Music w Londynie, gdzie uzyskałam tytuł Master of Music in Advanced Vocal Performance.

– Które studia okazały się ważniejsze?

– Trudno powiedzieć, były zupełnie inne. Na Uniwersytecie Michigan bardzo ciekawe i ważne były zajęcia z teorii muzyki u prof. Jamesa Dapogny. To był trudny przedmiot, studenci się go bali, ale zdobyta wiedza bardzo mi dziś pomaga w komponowaniu. To, że nauczyłam się wtedy podstaw muzyki, ułatwia mi własną twórczość. Natomiast w Londynie miałam zajęcia z interpretacji np. pieśni francuskiej, niemieckiej, scenki operowe.

– Jak doszło do nagrania pierwszego pani albumu?

– Moją pierwszą poważną płytą jest wydany w 2022 r. album "My New Wings". Jego muzycznym producentem był Jan A.P. Kaczmarek. To była dla mnie ogromna przyjemność pracować z Janem i ważne doświadczenie. Wcześniej śpiewałam na scenie bardzo operowo, żeby głos niósł się do końca sali. Natomiast w studio ma się blisko przed sobą bardzo czuły mikrofon.

Joanna Jakubas i Jan A.P. Kaczmarek

– Jaki to był mikrofon?

– Neumann U-47.

– To słynny mikrofon! Do takiego śpiewał m.in. Frank Sinatra w studiu Capitol Records.

- Tak, to wyjątkowy mikrofon. Daje bardzo ciepłe brzmienie, doskonale zbiera wszystkie pasma akustyczne głosu. W Studiach Abbey Road mają tych najlepszych, starych mikrofonów wiele i bardzo o nie dbają.

– Jak przebiegała praca nad nagraniami w Abbey Road?

– Najpierw wybraliśmy z Janem utwory i tonacje, w jakich będą wykonywane. Następnie Nick Ingman napisał nowe aranżacje dla London Symphony Orchestra.

Nick jest znakomitym brytyjskim kompozytorem i dyrygentem. Poprowadził orkiestrę, która nagrywała muzykę Jana do filmu "Marzyciel" nagrodzoną Oscarem, współpracował m.in. z Paulem McCartneyem, Mickiem Jaggerem, Davidem Bowie, Eltonem Johnem, Erikiem Claptonem – nominacja do Grammy, Sade – również nominacja do Grammy, Björk i Radiohead. Nagrywaliśmy w Air Studios, bo tam jest jedna z największych sal nagraniowych.

Orkiestra była rozlokowana pośrodku, wkoło były mniejsze pomieszczenia, gdzie osobno grały: fortepian, gitara i tam ja śpiewałam. Wokale dogrywałam również w Abbey Road Studios. Tam był wykonywany również miks i mastering nagrań. Jan pracował nad moim wokalem, zachęcał mnie, żebym śpiewała delikatniej, różnymi barwami i kolorami.

– Ponieważ mikrofon wszystko wychwyci?

– Dokładnie tak. To był pierwszy raz, kiedy śpiewałam do Neumanna U-47. Kiedy wróciłam do Abbey Road Studios, by nagrywać swój nowy album "Authentic Self", poprosiłam o ten sam mikrofon. Pamiętam taką sytuację, kiedy nagrałam już swoją partię piosenki "La Vie en Rose", wydawało mi się, że zaśpiewałam idealnie i chodziło mi o taką właśnie interpretację, a Jan powiedział do mnie: Przyjdź do reżyserki i posłuchaj. Posłuchałam i zrozumiałam, że zaśpiewałam za mocno, za ostro, za blisko mikrofonu, zbyt klasycznie. Zaśpiewałam jeszcze raz, miękko i Jan od razu się uśmiechnął potwierdzając, że o to mu chodziło.

– Nagrała pani więcej wersji tego utworu i wybrała najlepszą?

– Zwykle tak robię. W przypadku "La Vie en Rose" wróciłam następnego dnia i powiedziałam, że już wiem, o co chodzi w tej piosence. Nagraliśmy półtora "take’u" i Jan powiedział: "To jest to, Asiu, już tego nie dotykajmy. Ja na to, że musimy nagrać kilka wersji, ale Jan podkreślił, że jest naprawdę dobrze. Nie trzeba poprawiać.

– To musiały być niesamowite momenty pracy z Janem A.P Kaczmarkiem. Wspomnienia jego osoby są szczególnie cenne, proszę opowiedzieć, jak współpracowaliście, jaki był?

– Był wspaniały, bardzo mi go brakuje. Spotkaliśmy się pierwszy raz na festiwalu Transatlantyk, który organizował w Łodzi. Ja wtedy śpiewałam w łódzkim Teatrze Muzycznym i miałam przyjemność wystąpić w jednej z sekcji Transatlantyku, gdzie zaśpiewałam dwa utwory. Powstał wtedy pomysł, żeby nagrać płytę crossoverową, około klasyczną, będącą rodzajem mostu pomiędzy klasyką a popem.

Album miał się początkowo nazywać "Twelve Bridges", bo miał zawierać dwanaście utworów czyli dwanaście mostów. Ale Jan zaproponował tytuł "My New Wings", który bardzo mi się spodobał, niesie sobą świeżość i dobrą energię. W skrzydłach jest lekkość i coś, co się miło kojarzy. "Niech cieszy ludzi Twoja nowa droga" – powiedział mi Jan. Bardzo lubiłam z nim pracować. Potrafił pomagać w rozwoju młodego artysty.

Joanna Jakubas

Kiedy miał jakieś uwagi czy przemyślenia, to przekazywał je tak, żeby nikt nie poczuł się skrytykowany, osądzany. Wtedy każdy dawał z siebie coś więcej, potrafił zaśpiewać lepiej.

Jan miał wielką energię i charyzmę motywującą do działania. Posiadał też ogromną wiedzę w dziedzinie muzyki. Bardzo miło wspominam nasze rozmowy o muzyce filmowej i operze. W prosty sposób przekazywał mi uwagi, żeby na przykład zaśpiewać ciepło, że nie zawsze trzeba pokazywać wielki głos, żeby pokazywać emocje, które wzruszą słuchacza.

Wierzę, że wspieranie drugiego człowieka, umocnienie w nim wiary w siebie, w swoje możliwości, jest najważniejsze, by mogła powstać wielka sztuka. Jeśli dostaje się takie wsparcie i dobrą energię, to możemy wszystko osiągnąć.

– Przy nagrywaniu nowego albumu brakowało Pani wsparcia Jana A.P. Kaczmarka?

– Tak, brakowało, chociaż Marek Kościkiewicz, producent mojego albumu "Authentic Self" również jest osobą wspierającą artystów. Ale wrócę jeszcze do współpracy z Janem, bo wtedy napisałam swój pierwszy "Christmas song", piosenkę o świątecznym charakterze. To był w ogóle pierwszy utwór, jaki sama napisałam. Jeszcze nigdzie się nie ukazał, muszę napisać aranżację i nagrać go, ale myślę, że uda mi się przed świętami Bożego Narodzenia.

Zadzwoniłam wtedy do Jana i zwierzyłam się z moich obaw, że napisałam utwór, ale martwię się, co jeżeli będzie podobny do już istniejącego utworu, którego nie kojarzę, choćby w jakimś fragmencie, a może nieświadomie użyłam jakiejś frazy? Jan odpowiedział mi, że taki lęk ma każdy kompozytor, każdy songwriter. "Nie można się blokować, gdybyśmy tak myśleli, nikt by nie napisał nic nowego" - podkreślił. Jan był cudownym człowiekiem.

– W serwisie YouTube możemy już posłuchać pierwszego utworu z nowego albumu, to singiel "Flamenco", w którym słychać wpływy tego stylu. Łączy pani różne elementy i motywy, nie tylko klasykę i pop.

– To jest właśnie mój styl, który zawsze był we mnie, choć musiałam go odkryć. To przyszło z czasem, gdy lepiej siebie poznałam. Kiedy zaczęłam pisać słowa moich piosenek, poczułam, jaką mi to sprawia przyjemność, że mogę pokazać swoje uczucia, wrażliwość, dać coś pozytywnego słuchaczom, wzruszyć ich.

Mogę nie tylko śpiewać interpretując znane utwory, ale i dać coś od siebie: napisać słowa, skomponować melodię. Do napisania każdego z nich zmotywowało mnie coś innego, a staram się pisać tak, by każdy utwór miał swoją głębię. Poczułam wielką przyjemność w pokazywaniu siebie w inny, nowy sposób. Jeszcze w czasie pandemii dużo pracowałam nad swoim głosem. Odkryłam, że mogę śpiewać w około klasyczny sposób, kiedy mam w wokalu mniej wibrata.

– W czasie pandemii odwołano wiele koncertów, czy panią też to dotknęło?

– Niestety, skasowano moje trzy koncerty, miałam zaśpiewać kolędy i dwa koncerty noworoczne transmitowane przez jedną z telewizji, ale nie odbyły się. Zrobiło mi się smutno, ale pomyślałam, że nie poddam się. Nie mogło być zgromadzeń, ale studia działały, mogło w nich przebywać do czterech osób.

Postanowiłam nagrać przed Bożym Narodzeniem sześć utworów. Zadzwoniłam do Rafała Stępnia i poprosiłam go o zaaranżowanie kolęd dla mnie. Karol Mańkowski zgodził się nagrać moje wokale, ale w studiu było wolne tylko małe okienko: rano od 9 do 10:20. Pół nocy nie mogłam spać, obawiałam się, że mój głos będzie zaspany, ale okazało się, że to nie miało wpływu na nagrania.

Czułam się wypoczęta, świeża. Pojechałam do studia i te sześć kolęd nagrałam w godzinę i dziesięć minut. Miałam szczęście, że do dyspozycji były dwa mikrofony, które skonstruował osobiście inżynier dźwięku Piotr Sosinowicz. Potem zamówiłam taki dla siebie.

Kocham Neumanna U-47, to będzie zawsze mikrofon pierwszego wyboru, ale ten jest naprawdę bardzo dobry. Pożyczam go czasem na nagrania i każdy potwierdza, że wspaniale oddaje kolory głosu. Ma bardzo ciepłe brzmienie i jest zbudowany z części starych mikrofonów. Nie eksponuje średnicy, lecz wychwytuje również skraje pasma oraz jaśniejsze i ciemniejsze barwy, dzięki czemu dźwięk jest pełny.

Joanna Jakubas - Flamenco

– Abbey Road Studios to legendarne miejsce – czy ma pani zdjęcie na pasach przez ulicę jak The Beatles na okładce słynnego albumu?

– Oczywiście! Mam i chętnie udostępnię.

– Czuła pani magię tego miejsca, wchodząc do budynku?

– To studio ma w sobie kryształową energię, ma w sobie świeżość, jak powietrze po burzy. Wchodziłam tam i od razu czułam się, jakbym dostała skrzydeł. To dzieje się za sprawą nie tylko miejsca, które ma wyjątkową historię, ale i dzięki ludziom, którzy tam pracują. Oni kochają tworzyć, żyją swoją pasją, cieszą się, że mogą tam pracować.

Na korytarzach są zdjęcia wspaniałych artystów, którzy tam nagrywali, wiszą plakaty z filmów, do których muzyka tam powstała. Jest tam wiele pomieszczeń: duże Studio 1, Studio 2 dla małych zespołów, jest pokój do miksowania w nowoczesnym systemie dźwięku otaczającego Atmos i małe studia, gdzie nagrywa się tylko wokal.

Studio pracuje na ProTools, miks i mastering odbywają się w domenie cyfrowej. Czasem gra dwieście instrumentów, więc jest dużo ścieżek do zmiksowania.

– Ilu artystów nagrywało pani album "My New Wings"?

– W studiu było dwadzieścia osób z chóru London Voices, około stuosobowa London Symphony Orchestra, fortepian i ja. Każdy instrument miał osobny mikrofon. Nad nagraniem czuwał inżynier dźwięku Simon Rhodes, laureat czterech nagród Grammy.

– Interesowała się pani techniczną stroną nagrań?

– Przy pierwszym albumie "My New Wings" jeszcze nie, kompletnie się na tym nie znałam. Ale przy nowym albumie “Authentic Self" już tak. Nauczyłam się, co to jest delay, jak stosuje się pogłosy, jak ustawia się głos bardziej z przodu czy bardziej z tyłu, jak miksuje się ścieżki.

Miksowanie, a potem mastering to bardzo skomplikowane procesy i wymagają dużego doświadczenia. Artysta musi mieć zaufanie do kogoś, kto miksuje. Utwory do albumu “Authentic Self" zostały zmiksowane przez Paula Pritcharda i zmasterowane przez Alexa Whartona w Abbey Road Studios. Był przy tym obecny Marek Kościkiewicz, który miał drobne uwagi np. więcej któregoś instrumentu czy troszkę cofnąć głos wewnątrz aranżu.

– Singiel promujący nowy album nosi tytuł "Flamenco". Skąd pani zainteresowanie tym tańcem?

– Zaczęłam tańczyć flamenco mając dwadzieścia lat. Uczyłam się tego tańca pod okiem Marty Dębskiej na potrzeby filmu "Dzwonnik z Notre Dame", w którym miałam zagrać młodą Esmeraldę. W jednej scenie miałam zatańczyć w stylu, który był połączeniem flamenco i tańca cygańskiego. Bardzo mi się ten taniec spodobał.

Kiedy uczyłam się w Manhattan School of Music w Nowym Jorku, po zajęciach jeździłam do 92Y Dance School, żeby dalej tańczyć flamenco. To trwało półtora roku. Ten taniec nauczył mnie poruszać się z gracją, swobodnie, co bardzo przydaje mi się na scenie.

Pomimo że nie tańczę flamenco już od kilku lat, to jego dobra energia pozostała ze mną. Utwór "Flamenco" opowiada historię dziewczyny, która jest zamknięta w sobie, zakochuje się i ten magiczny taniec, który ma energię i dynamikę pomaga jej przezwyciężyć wewnętrzne lęki, jest symbolem siły, dzięki której może się odblokować.

Joanna Jakubas

– Teledysk został sfilmowany w Sewilli z udziałem tamtejszych tancerzy i tancerek. Jak się pani czuła na planie?

– To była przemiła grupa ludzi. Był upał 45 stopni, tańczyliśmy i po 15 minutach musieliśmy robić przerwy, żeby napić się wody, chwilę odpocząć i zarejestrować kolejny "take". Zaczynaliśmy bardzo wcześnie rano, pracowaliśmy do 12, a potem przerwa i ponownie od 16.

– Jaki następny utwór z tego albumu usłyszymy?

– To będzie "What If". Na płycie, której premierę planujemy na październik, będzie dwanaście utworów. Muzyka do siedmiu z nich jest mojego autorstwa. Do czterech muzykę napisał Michał Jelonek, do jednego Marek Kościkiewicz. Słowa napisałam do wszystkich utworów. Trzecim singlem będzie "Mona Lisa Smile" – utwór nagrany w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej.

– Będzie wydanie albumu na winylu?

– Taki jest plan. Do winylowego wydania będziemy musieli przygotować nowy master. Lubię kupować winyle, wziąć okładkę w dłonie, obejrzeć zdjęcia. Myślę, że przez tak popularny dziś streaming straciliśmy przyjemność obcowania z fizycznym nośnikiem muzyki, jakim jest płyta winylowa czy kompaktowa. Możliwość wzięcia w dłonie okładki albumu dodatkowo pobudza wyobraźnię.

– A jakiej muzyki pani słucha?

– Wielu różnych gatunków. Mam dużą kolekcję płyt CD i LP artystów jak: Aretha Franklin, Queen, U2, Pink Floyd, Basia Trzetrzelewska, Enya – jest bardzo kojąca, Sarah Brightman, opery z udziałem Marii Callas, Renee Fleming, kolekcje Boccellego.

Joanna Jakubas
Fot. Marcin Tyszka

– Którzy artyści wywarli wpływ na pani interpretacje i twórczość?

– Na pewno ci tak zwani crossoverowi jak Sarah Brightman - niektóre utwory śpiewa operowo, inne bardziej popowo. Są też wpływy, które nawet dla mnie są zaskakujące. Wspomniałam o mojej pierwszej kompozycji nazwijmy ją "christmasową", w której ktoś usłyszał echa filmów Disneya, na których przecież się wychowałam.

Kochałam te bajki, a dziś uwielbiam muzykę filmową Hansa Zimmera. Oczywiście klasyczne: instrumentalne i operowe dzieła także należą do moich ulubionych. Może dlatego nie boję się mieszać stylów i chętnie korzystam w swoich nagraniach z orkiestry. Dodaję współczesny beat i tworzę coś zupełnie nowego. Na tym bazuje muzyka filmowa.

Natomiast pisząc teksty, lubię malować obrazy słowami np. "złocisty welon iskrzącego księżyca" albo "rubinowa iskra czerwonego wina." Zależy mi, by melodia była spójna z liryką, jeśli chodzi o tempo, dynamikę i harmonię. Również aranżacja powinna moim zdaniem być zintegrowana z słowami.

Na przykład w utworze "Flamenco" kastaniety, gitary i bębny tworzą spójną całość. W ten sposób silniej pobudzają wyobraźnię słuchacza, który zamykając oczy przenosi się do innego świata. Na tym polega magia muzyki. Potrafi trafić prosto do serca, wzbudzić emocje, wzruszyć, ukoić, a nawet leczyć. Doświadczyłam tego na sobie, gdy szłam na koncert zmęczona, z migreną, a wychodziłam wypoczęta.

– Szuka pani pozytywnych dźwięków i współbrzmień?

– Zdecydowanie tak. Muzyka jest wspaniała, kocham to, co robię - śpiewam, komponuję, piszę teksty. Tworzę je z pasją. Dzielę się pozytywnymi myślami, staram się nieść dobro. Myślę, że wzbudzanie pozytywnych emocji jest misją artystów. Mogą wpływać na świat, na to, co dzieje się wokół, zwrócić uwagę na to, co jest istotne w życiu, uwrażliwić nas na dobro, które jest najważniejszą cechą człowieczeństwa.

Rozmawiał Marek Dusza
Zdjęcie otwierające: Marcin Tyszka

Live Sound & Installation kwiecień - maj 2020

Live Sound & Installation

Magazyn techniki estradowej

Gitarzysta maj 2024

Gitarzysta

Magazyn fanów gitary

Perkusista styczeń 2022

Perkusista

Magazyn fanów perkusji

Estrada i Studio czerwiec 2021

Estrada i Studio

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Estrada i Studio Plus listopad 2016 - styczeń 2017

Estrada i Studio Plus

Magazyn muzyków i realizatorów dźwięku

Audio październik 2024

Audio

Miesięcznik audiofilski - polski przedstawiciel European Imaging and Sound Association

Domowe Studio - Przewodnik 2016

Domowe Studio - Przewodnik

Najlepsza droga do nagrywania muzyki w domu