- Sześć lat temu rozmawialiśmy o poprzedniej płycie "Stories". Co w tym czasie wydarzyło się w pani karierze?
- Zaraz po premierze tamtego albumu zagraliśmy dużo koncertów w Polsce i w Europie. Następnie wsiąkłam w program "Twoja twarz brzmi znajomo" i pochłonęło mnie nauczanie występujących w tym programie gwiazd. W pewnym momencie przyszła myśl, iż tak nie można żyć, że muszę zrobić coś dla siebie i że musi to być jazz, tworzenie i koncerty.
- Na YouTube można znaleźć pani występ z "Tonym Bennettem" w tym właśnie programie. Skąd taki pomysł?
- Wystąpiłam z Krisem Adamskim, z którym pracuję przy programie. Zaśpiewaliśmy standard "The Lady is a Tramp", naśladując Tony’ego Bennetta i Lady Gaga. Walczyłam jak lwica o ten utwór, bo ma jazzowy feeling, a ja chciałam poczuć to, co przeżywają nasi podopieczni na scenie, śpiewając z zaklejonym rezonatorem.
- Jak się pani czuła w roli Lady Gaga?
- Musiałam stać się kimś innym, wejść w jej osobowość. Ona jest bardziej prowokująca na scenie, ja natomiast staram się przekazać publiczności energetyczne emocje. Jest ekstrawertyczna, więc musiałam przełamać moją sceniczną powagę i pokazać, że mogę być większą wariatką, niż jestem.
Wyszłam ze swojej komfortowej strefy i zaśpiewałam inaczej, mocniej. Lady Gaga jest zawsze doskonale przygotowana do swoich występów, tak jak sportowiec wyćwiczona do granic możliwości. W tym aspekcie okazała mi się bardzo bliska. Uwielbiam takie podejście.
- To ciekawe, bo słyszałem od muzyków, że jazz to nie sportowa rywalizacja. Z drugiej strony przecież w przeszłości były regularne pojedynki orkiestr jazzowych. Jest rywalizacja w jazzie?
- Kiedyś w Nowym Orleanie odbywały się muzyczne bitwy pomiędzy zespołami. Dwa bandy, które woziły swoje instrumenty na wózkach, spotykały się na ulicy i prowadziły walkę na improwizacje. Przygodna publiczność głośnością owacji wskazywała zwycięzcę, świetnie się przy tym bawiąc.
Nie mam na myśli współzawodnictwa pomiędzy artystami, a raczej ściganie się z samym sobą, walkę z własnymi słabościami. Ja ze sportu wyniosłam przekonanie, że ile wyćwiczę, to moje. Emisja głosu, śpiewanie skal, ćwiczenie z looperem, poszerzanie swojej wyobraźni, żeby w improwizacji sięgać coraz dalej i żeby się nie powtarzać. Lubię się wspinać jak najwyżej.
Mam w zespole muzyków, którzy się wzajemnie inspirują. Perkusista Czarek Konrad i kontrabasista Paweł Pańta są laureatami nagrody Grammy i grają wspaniale, pianista Konstantin Kostov jest moim największym muzycznym przyjacielem od wielu lat. Ma zupełnie inaczej otwartą głowę, bo przecież płynie w nim bałkańska krew. Jego muzyka mnie fascynuje, jest niezwykle magnetyczna. Z takim zespołem uwielbiam się wspinać.
- Tony Bennett zwierzył mi się niedawno w rozmowie, że w Lady Gaga, a wcześniej w nieodżałowanej Amy Winehouse, odkrył jazzowy potencjał. Czy dziś śpiewają jeszcze wokalistki stricte jazzowe, jak niegdyś Ella Fitzgerald?
- Wszystkie style, które jeszcze nie tak dawno funkcjonowały osobno, teraz przenikają się. Kiedyś style zmieniały się mniej więcej co dziesięć lat: swing, be bop, hard bop, cool jazz, free jazz. Te wszystkie jazzowe nitki łączą się dziś w nową jakość. W jazz wmieszał się hip hop i rap. Warto posłuchać takich artystów, jak Soweto Kinch czy Buckshot Lefonque Branforda Marsalisa. One łączą różne elementy. Mainstreamowe śpiewanie jest super, ale najlepiej jest iść za tym, co podpowiada intuicja. Stricte jazzowa improwizacja stała się niszą.
- Kiedy rozmawialiśmy sześć lat temu, podkreśliła pani znaczenie współpracy z Bobbym McFerrinem. Tamto spotkanie nadal promieniuje na panią, na pani muzykę?
- To było wręcz mistyczne doświadczenie. Kiedy jest się na scenie z tak wielką postacią, jak Bobby McFerrin, przejmuje się jego energię i podąża za nim. Co warte podkreślenia, on jest nie tylko jazzmanem, on improwizuje na tematy popularne. Poza tym zapraszając na scenę różnych przypadkowych ludzi potrafi z nich wydobyć to, co w sobie noszą: motywy latynoskie, brazylijskie, klasyczne. To jest dla mnie wskazówka, że nie może być granic dla muzyki, że należy otwierać się na wszystko, co nas otacza, i iść dalej, przesuwać granice swoich możliwości. Nauczyłam się też od Bobby’ego akceptowania swoich błędów, bo dzięki nim, a właściwie dzięki ćwiczeniom pozwalającym je pokonać, rozwijamy się najbardziej.
- Błąd jest wpisany w stylistykę jazzu, zgodzi się pani z tym?
- Absolutnie tak. Na płycie "Stories" mamy tego przykład. Konstantin pomylił się w solówce jednego utworu i chciał koniecznie nagrywać jeszcze raz. A ja mu powiedziałam: Coś ty, to jest najlepszy dźwięk w twojej improwizacji. Dał się przekonać, a teraz często słyszę ten motyw na naszych koncertach. Pianista Brad Mehldau też gra takie dźwięki, które w pierwszej chwili wydają się być wynikiem błędu, ale po chwili uznajemy, że były potrzebne. Więc może są to zaplanowane błędy.
- Jak trzeba rozumieć tytuł pani albumu?
- "Soulnation", czyli połączenie dusz. Inaczej mówiąc "Ziemianie łączcie się" [śmiech]. Ostatnio dużo czytam z dziedziny fi zyki kwantowej w odniesieniu do człowieka. Że jesteśmy falą. Wokół nas wibruje energia, jesteśmy w interakcji z innymi osobami. Czuję to bardzo wyraźnie na koncertach, nasza energia płynie do publiczności, a od niej płynie zwrotna w naszym kierunku.
Muzyka nas łączy, jeśli jesteśmy otwarci. Bądźmy z założenia otwarci na świat, na innych ludzi. Dam przykład. Wyobraźmy sobie port lotniczy. W sklepiku kobieta kupuje sobie pudełko ulubionych ciasteczek. W oczekiwaniu na samolot siada na ławce i sięga po ciastko. Zauważa, że siedzący obok mężczyzna robi to samo. Sięga do jej pudełka po ciastko.
On się uśmiecha przyjaźnie, ona jest oburzona, bo nawet nie zapytał czy może się poczęstować. Jej zdziwienie rośnie, kiedy pan podaje jej pudełko z ostatnim ciastkiem. Pani jest wyprowadzona z równowagi. Wstaje i idzie do odprawy. Sięga po kartę pokładową i wyczuwa swoje, nietknięte pudełko ciastek. Wniosek - pan był otwarty na panią pożerającą jego ciastka. Nie zawsze jest tak, jak nam się wydaje na początku.
- Czy taką sugestię znajdziemy na pani nowej płycie?
- Myśl główna - to nie powielać starych wzorców. Mój pianista jest z Bułgarii, więc kocha ciepło i słońce, a tym samym uwielbia narzekać na niepogodę. To taki wzór, który większość z nas powiela. Dlatego specjalnie na jego cześć powstał utwór "Deszcz", bo przecież deszcz to życie, deszcz to piękno przyrody, gdyby nie padało, to nic by nam nie urosło. Po tym, jak napisałam dla niego tę piosenkę, przestał narzekać.
- Jaka idea przyświeca całej płycie?
- Chęć improwizacji. Po zakończeniu współpracy z McFerrinem zrobiło mi się tęskno za takimi sytuacjami, jakie przeżywałam z nim na scenie. Do przygotowywania albumu wykorzystałam looper, urządzenie pozwalające nakładać na siebie frazy i słuchać, jak współbrzmią. Bawiłam się looperem 2 lata, tworząc idee muzyczne.
Później razem z Konstantinem szukaliśmy fajnych harmonii do tych melodii. Następnie on dopisał do moich dźwięków swoje 15 groszy, bo powiedzieć, że 3, to za mało. To były te trudne części. Inspiracją było to, co dzieje się na świecie, co jest w ludziach, że wszyscy mamy w sobie wiedzę, jak świat powinien wyglądać, jak żyć. - Wy to wiecie jak powinno być we Wszechświecie - śpiewam.
Jest też o miłości na wieki wieków w utworze "On z nią". Miłości sięgającej poza ziemskie granice. Dla swoich dzieci Konstantin napisał kołysankę "Lullaby". "Ja wierzę" jest o tym, w którą stronę zmierzam, jakie mam powołanie. Jeśli jestem na właściwym miejscu, to i głowa, i kosmos są nam pomocne. Dla mnie wielką wartością jest możliwość tworzenia, inspirowanie, ale i bycie inspirowaną przez innych, by później napełniać energią ludzi przychodzących na nasze koncerty i słuchających naszych płyt. To moje powołanie.
Rozmawiał Marek Dusza