Jarosław Galewski: Od pewnego czasu realizuje się pan w nowej roli. Niedawno po raz pierwszy został pan ojcem. Dlaczego Bryan Adams tak długo dojrzewał do tej ważnej życiowej decyzji?
Bryan Adams: Tak naprawdę, kiedy decydujesz się na dziecko, powinieneś podjąć taką decyzję wraz z osobą, której w stu procentach ufasz. Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Trudno mi wyjaśnić, dlaczego zwlekałem tak długo.
Alicia Grimaldi, matka twojego dziecka, najpierw zorganizowała twoje życie zawodowe, pomagając przy tworzeniu twojej fundacji. Teraz zorganizuje twoje życie prywatne?
- Dobrze powiedziane. W pewnym sensie można powiedzieć, że teraz zorganizuje moje sprawy rodzinne. Jest w tym naprawdę dużo racji. Z drugiej strony mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że gdyby ktoś nie sprzedał do prasy historii o naszym szczęściu, to pewnie nigdy byśmy o tym sami nie powiedzieli. Wychodzimy z założenia, że nasze życie prywatne to nasze życie.
Nowa rola może wpłynąć na Bryana Adamsa jako artystę?
- Można powiedzieć, że każdego dnia człowiek staje w obliczu nowych wyzwań. W przypadku artysty odpowiedzialność zawsze jest taka sama. Nie masz wyjścia i przez cały czas musisz dążyć do bycia kreatywnym. W tej chwili nie zaobserwowałem żadnych zmian z powodu mojej nowej życiowej roli. Czuję za to, że w przyszłości czeka mnie do zrealizowania coś więcej niż kolejny cel.
Wielkimi krokami zbliża się pana koncert w Rybniku. Nie da się ukryć, że polscy fani długo czekali na pana kolejny koncert…
- Pamiętam moje dotychczasowe występy w Polsce. Można powiedzieć, że były to różne koncerty. Łączyła je jednak jedna rzecz. W mojej głowie pozostał obraz tłumu polskich fanów, którzy byli wobec nas nastawieni bardzo przyjaźnie w trakcie występu. Powiem szczerze, że nie mogę się doczekać powrotu do Polski.
Po koncercie spędzi pan w Polsce jedną noc. Jakieś plany?
- Szczerze? Jako turysta nie mam w tej chwili żadnych planów. Zapewniam jednak, że to się zmieni, kiedy koncert zacznie zbliżać się już tymi największymi krokami. Tak czy inaczej, wszystkie propozycje mile widziane!
Czerwiec to w Polsce okres wielkich wydarzeń muzycznych. Poza panem, w naszym kraju wystąpią między innymi Rod Stewart i Sting, z którymi nagrał pan słynny utwór „All for love”. Planujecie może jakieś spotkanie?
- Problem polega na tym, że w Polsce będziemy w różnym czasie. Co do „All for love”, to powiem szczerze, że z ogromną przyjemnością wykonałbym z nimi znowu ten numer. Ze Stingiem zrobiłem to już kilka razy na żywo, kiedy ten utwór był wielkim hitem. Co ciekawe, z Rodem jeszcze razem nie śpiewałem. Oczywiście, nie liczymy nagrania w studio.
Jest pan znany jako twórca piosenek filmowych. Na czym polega fenomen Bryana Adamsa w tworzeniu takich utworów?
- Zwykle wszystko zaczyna się od tego, że musisz opowiedzieć za pomocą piosenki pewną historię. Zaczynasz więc już z jakąś bazą informacji, wiesz, co cię czeka. Ostatnio napisałem utwór do filmu „Jock z buszu”, który ujrzy światło dzienne latem. To historia pewnego faceta i jego psa.
A inne plany?
- Poza wspomnianą przed chwilą produkcją, przygotowałem utwory do spodziewanego niebawem filmu „Dorothy of OZ” i dla niewielkiej niezależnej kanadyjskiej produkcji. Szczerze mówiąc, w ostatnim czasie piszę naprawdę sporo i może wykluje się z tego nawet jakiś album. Nic nie jest jednak w tej chwili potwierdzone.
Zastanawia mnie, jak jeden z najwybitniejszych piosenkarzy XX wieku, który w światowej muzyce osiągnął już wszystko, znajduje motywacje do dalszego tworzenia…
- To bardzo proste. Po prostu kocham moją robotę. Uwielbiam śpiewać i dlatego budzenie się każdego dnia jest dla mnie bardzo łatwe i przyjemne. Za każdym razem chcę to robić. Poza tym, w moich planach są wizyty w wielu niesamowitych miejscach jak Polska, o której już rozmawialiśmy. To wszystko czyni moją pracę niezwykle interesującą.
Czyli do zobaczenia 13 czerwca w Rybniku?
- Zdecydowanie! Naprawdę nie mogę się doczekać. Wystarczająco długo czekałem już na ten moment. Powiedziałbym nawet, że za długo.
Rozmawiał: Jarosław Galewski