– Na okładce płyty "Stories" dziękuje pani Bobby’emu McFerrinowi za "głowy otwarcie". Jak doszło do waszego spotkania?
- Do spotkania doszło dzięki Marcinowi Wawrukowi, który zaprosił mnie do wsparcia wokalnego swojego zespołu Pro Forma podczas występu na festiwalu Legnica Cantat, właśnie z Bobbym McFerrinem. O takim spotkaniu nawet nie marzyłam. Razem z McFerrinem zaśpiewaliśmy w Europie kilka koncertów projektu "Vocabularies". Na próbie zdarzało się, że podchodził do mnie, stawał obok i słuchał, jak śpiewam. Kiedyś powiedział jedno zdanie, które wbiło mi się w głowę: "Ty nie potrzebujesz metronomu, ty masz muzykę w swoim ciele".
Po takim komplemencie człowiekowi chce się latać. To niesamowite usłyszeć takie słowa od tak wielkiego artysty. On nie jest rozmowny, mówi tylko to, co uzna za ciekawe, ważne. A kiedy z kimś śpiewa, ma w oczach zachwyt. Tym zachwytem sprawia, że ma się ochotę dać mu z siebie wszystko. I ludzie sięgają do najgłębszych pokładów swych talentów, aby wydobyć z siebie to, co najlepsze. Sama też się tak czułam. Jest też pokorny wobec wszystkiego, co się dzieje wokół, rzeczy dobrych i tych gorszych. Pokazał nam, że od każdego można się czegoś nauczyć.
Jest pełen optymizmu, takiej dziecięcej radości. Nikogo nie ocenia, nie krytykuje. Jest trochę jak misjonarz. Każdy, kto się z nim zetknie, chce nieść to jego przesłanie dalej. Mówię swoim uczniom, żeby byli prawdziwi, otwarci na innych. Współpracuję z dwoma chórami, z którymi robię podobne rzeczy jak McFerrin z nami, czyli "circle singing".
– To spotkanie zmieniło pani podejście do śpiewania?
– Z pewnością tak. Wcześniej długo przygotowywałam się do koncertów, do wykonywania nowych piosenek. Siedziałam godzinami w ćwiczeniówce dopracowując frazy, opracowując interpretację, aranżację. I to są niezwykle ważne sprawy, ale tak naprawdę największe skarby muzyczne nosimy w sobie. Po spotkaniach z McFerrinem byłam pełna muzyki, ale też wiary w swoje siły!
Nagle okazało się, że nie trzeba godzinami ćwiczyć, jeśli się wierzy w swoje umiejętności. Nagle głowa sama się otwierała, nagle miałam w sobie muzykę, o jaką bym się nigdy nie posądzała. Byłam też bardziej na nią wrażliwa. Siadałam do fortepianu coś improwizowałam, nagrywałam. Potem odtwarzałam nagranie mężowi, a on mówił: "Fajnie to Konstantin napisał". A tu się okazywało, że to nie Konstantin.
– Jaka jest geneza albumu "Stories"?
– Ta płyta powstawała cztery lata. Pomysł narodził się po tragicznym wypadku naszego przyjaciela Piotra. Współpracowałam wtedy z austriackim gitarzystą Erikiem Sammerem, który napisał piękny utwór "Ballad For M." Do tej kompozycji napisałam tekst. Utwór jest hołdem dla Piotra. Każdy następny - też traktował o życiu, o miłości, o przemijaniu, opowiadał ludzkie historie, czasem takie zupełnie absurdalne. Na przykład "Last Camel" mówi o tym, że mleko wielbłąda jest czymś najcudowniejszym na świecie.
Kiedyś na wakacjach spotkałam młodych studentów z Arabii Saudyjskiej, którzy twierdzili, że piją tylko mleko wielbłąda. To było szokujące dla przybysza z Europy. Potrafili pasjonująco opowiadać o wielbłądach, że są piękne, mają długie rzęsy, że się zakochują raz na całe życie. Inną inspiracją było spotkanie z Leszkiem Żądło w Monachium. On współpracuje z muzykami z Bałkanów i dzięki niemu poznałam pianistę Konstantina Kostova. Napisał muzykę do czterech utworów i dlatego płyta brzmi trochę "bałkańsko". Autorem tematu "Prabhakar" jest serbski basista Sava Medan.
– Dlaczego wybrała pani piosenkę Stinga "Fragile"?
– To wynikło z mojej fascynacji Stingiem - wybitną indywidualnością muzyczną - taki był tytuł mojej pracy magisterskiej. Śpiewam na tej płycie o przechodzeniu ludzi do innego wymiaru. O tym, że Oni gdzieś są, patrzą na nas, czasem coś podszepną, czasem pogrożą palcem. To album dla wrażliwych słuchaczy i "Fragile" wpisało się w jego charakter.
– W czasach, kiedy promuje się siłę i przebojowość pokazuje pani empatię?
– Jak taki "silny" upadnie, wtedy może sięgnie po moją płytę. Każdy czasem potrzebuje wsparcia, nadziei.
– Śpiewa pani wiersz ks. Twardowskiego "Kiedy mówisz" z muzyką Kayah i słowami "spadają z obłoków nieszczęścia potrzebne do szczęścia", które są jednak pocieszające.
– Wolę, żeby nieszczęścia mnie omijały, ale ważne jest to, żeby umieć z nieszczęśliwej sytuacji wyjść. Nieszczęścia zdarzają się każdemu, ale nie wszyscy o tym mówią. Śpiewam poezję ks. Jana Twardowskiego z nadzieją, że to się komuś, gdzieś przyda. Sama napisałam tekst o nadziei "Folk Song", zainspirowana tureckim ślubem na Bałkanach. Najsmutniejszą pieśń gra się wtedy, kiedy ojciec odprowadza córkę wybrankowi jej serca i żegna się z nią. Potem jest już tylko zabawa i radość.
– Słyszę na tej płycie także wpływ Kurta Ellinga i jego połamanych fraz. Czy zgodzi się pani z takim spostrzeżeniem?
– Podziwiam Ellinga za jego technikę śpiewania, wyrazistą, mocną, konkretną. Jest tak perfekcyjny, że czasem brakuje mi u niego emocji, załamań głosu. Uwielbiam go za technikę, choć jak dla mnie czasem w interpretacjach jest zbyt chłodny. Te cechy mojego śpiewania, które są zbliżone do tego, co robi Elling, wynikają zapewne z moich fascynacji instrumentalistami.
Lubię pianistę Brada Mehldaua, który tworzy specyficzny klimat swej muzyki. Np. w utworze "The Falcon Will Fly Again" z płyty "Highway Rider" cały zespół na końcu utworu zaczyna śpiewać i to jest takie naturalne, wspólne muzykowanie. Porusza mnie trio e.s.t. nieodżałowanego Esbjörna Svenssona. Myślę, że nurkowanie i podwodny świat inspirowały go do pisania tak niesamowitych kompozycji, jak np. "Did They Ever Tell Cousteau?".
– A pani wokalne fascynacje?
– Cenię indywidualności. Lubię starsze nagrania Cassandry Wilson, która pozwala płynąć muzyce przez siebie. Cenię swobodne opowieści Diany Krall, potęgę głosu Natalie Cole. Oceniam artystów po ich koncertach. Dlatego Richard Bona jest dla mnie niesamowitą postacią. Pięknym głosem potrafi opowiadać pasjonujące historie. Kiedyś trafiłam na występ basisty i wokalisty Étienne`a M'Bappé, który podobno pochodzi z tej samej wioski w Kamerunie, co Bona. To był niesamowity przekaz pozytywnej energii.
Zafascynował mnie kiedyś występ Dianne Reeves z dwoma gitarzystami. Uwielbiam album "Tribute to Horace Silver" Dee Dee Bridgewater. Ona czerpie energię z ziemi, sięga do jej wnętrza. Byłam na koncercie Grażyny Auguścik z gitarzystą Paulinho Garcią, którzy z repertuaru Beatlesów zrobili wciągający program. Cenię Urszulę Dudziak, która jest także niezwykle sympatyczną osobą. A obie panie znakomicie wypadają w folklorystycznych utworach. Lubię odkrywać nowych muzyków, dlatego często chodzę na klubowe koncerty. Ale kiedy robię swoje rzeczy, nie słucham muzyki, żeby inne dźwięki nie wchodziły mi do głowy. Nie chcę się sugerować czyimiś pomysłami.
Rozmawiał: Marek Dusza