Grzegorz Pindor: Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, ale słychać o Was falami - jest cisza, spokój, kurujecie się w szpitalach, kręcicie po kryjomu klipy, a potem nagle pojawiacie się na plenerach, w telewizji i wszyscy o Was mówią - bynajmniej nie dlatego, że razem z zespołem Behemoth macie podobny wzór merchandise. Według mnie to całkiem przemyślane działanie.
Paweł Ostrowski: Przyznam szczerze, że kompletnie nie miałem pojęcia, że tak to może wyglądać. Nie jesteśmy strategami, oczywiście staramy się mieć wizję tego, co chcemy osiągnąć, ale tematy typu szpital nie są zaplanowane...
Takie rzeczy spadają na nas jak nagle, ale staramy się szybko po tym pozbierać. Cały czas działamy, jeśli nie koncertujemy to realizujemy się w inny sposób, np. kręcimy klipy. A skoro przywołałeś temat podobieństwa koszulek do koszulek Behemotha, to spostrzegawczy zauważą, że mieliśmy ten wzór w 2010 roku na Wacken, a Behemoth wprowadził je w 2012 do sprzedaży.
To się akurat zgadza. Wiesz, za każdym razem kiedy rozmawiamy, odnosisz wrażenie, że ja, czy inni ludzie, zupełnie inaczej postrzegają Twój zespół niż Wy sami. Boli cię to? Czy starasz się doszukiwać w tym plusów?
Nie absolutnie mnie nie boli. Nie mam z tym problemów, ale podejrzewam, że bierze się to z ogromnego rozstrzału stylistycznego, jaki panuje w naszej muzyce. Dodatkowo jesteśmy stosunkowo młodym bandem, więc naturalną rzeczą jest, że ludzie mają jakieś wyobrażenie w stosunku do nas i postrzegają nas na różne sposoby. Myślę, że ten obraz się wyklaruje za kilka lat. Musimy po prostu grać i grać.
A jak na zespół bez agencji koncertowej czy management z prawdziwego zdarzenia, działacie dość prężnie i jak już zauważyłem na wielu frontach. Macie za sobą występy zarówno na prestiżowych imprezach w kraju, wycieczkę poza Rzeczpospolitą, jak i wiele koncertów z czołówką krajowego metalu. Mówisz, że musicie dalej grać i grać - ale tak naprawdę, biorąc pod uwagę ten rozrzut stylistyczny , The Sixpounder ma w Polsce z kim grać?
No to jest rzeczywiście specyficzny temat, ale powiem Ci, że braliśmy udział w Blitzkrieg VI z Vaderem i absolutnie nie czułem, że tam nie pasujemy. Oczywiście przed trasą ludzie nas krytykowali, rzucali mięsem, że taki band jak my gra z death metalową legendą. Zawsze znajdą się krytycy, ale jeśli ktoś ma otwartą głowę to doceni nas na scenie. My kochamy grać koncerty i z opinii ludzi, którzy są czasami z różnych "bajek" można wywnioskować, że jest dobrze. A to nas bardzo cieszy. Reasumując, nie boimy się stylistycznie odmiennych tras. Szanujemy ludzi pod sceną i zawsze staramy się usunąć barierę, która nas czasami z nimi dzieli.
A to nie jest tak, że wy gracie death metal, tyle, że ten nowoczesny?
Absolutnie nie! Obraziłbym chyba wszystkich death metalowców! Nigdy nie staraliśmy grać w określonej stylistyce. Podwójna stopa, szybkie riffy to tylko środki ekspresji, co prawda stosowane również w death metalu. My po to sięgamy, kiedy chcemy przy...ć. Gramy to co czujemy. Uwielbiamy melodię, groove,a czy to będzie death metal, czy rock, kompletnie nad tym się nie zastanawiamy.
Nad wrzucaniem Was do worka modern metal albo co gorsza metalcore, też?
No to już od wrzucającego do worka zależy. Bo jaka dla nas będzie różnica, jeśli ktoś nas wrzuci do worka z metalcorem, a inna osoba z death metalem? Absolutnie nie tworzymy muzyki po to, żeby komuś ułatwić wrzucenie nas do worka.
A jak to było z telewizją? Upłynęło trochę czasu i na srebrnym ekranie pojawił się zespół The Sixpounder. Grupa, która pokazała się ze stricte rockowej strony. Własny koncept czy producentów programu?
Było bardzo spontanicznie. Stwierdziliśmy, że jeśli pozwolą nam robić swoje to idziemy. Wiemy, co sądzi o tym światek metalowy, ale uważam, że to jest na prawdę dobra forma promocji dla kapeli, która wie, czego chce. Oczywiście taki program może być też przyczyną dramatów, bo tam można wyreżyserować wszystko i pogrążyć każdego. Uważam jednak, że się obroniliśmy. Dotarło do nas mnóstwo głosów od ludzi - że cieszą się, że wystąpiliśmy tam, bo pewnie dowiedzieli by się o nas znacznie później. Same pozytywy!. Mamy świadomość, że znajdą się i tacy, którzy nas skrytykują za to, my jednak nie żałujemy tej decyzji ani trochę.
Nie sądzisz, że to (talent show) to teraz jedyne miejsce, aby rzeczywiście móc się pokazać?
Nie do końca. Te czasy są naprawde specyficzne. Ludzie chcą wszystko szybko. Granie ogromnej ilości gigów na pewno jest najlepszą opcją, ale też nie jest powiedziane, że w ten sposób dotrze się do sporej ilości ludzi. Na koncertach frekwencja jest bardzo różna. Występ w talent show daje możliwość pokazania się kilku milionom osób. Oczywiście żaden zdrowo myślący zespół metalowy nie będzie zakładał, że trafi ze swoją muzyką do wszystkich. To nie jest potrzebne. Natomiast ma trafić do tych, którzy takiej muzy słuchają.
A metalowcy oglądają talent shows? (śmiech)
Nie, prawdopodobnie nie mają nawet telewizora. Sam nie mam. Ale siła rażenia jest tak duża, że i tak trafi do nich taka informacja. Najważniejsza w tym wszystkim jest muzyka. Trzeba robić swoje. Jeśli jest się pewnym tego co się chce osiągnąć, to uważam, że tego typu program nie zaszkodzi. Oczywiście prawdziwi metalowcy, będą wylewać żółć, ale dla mnie zagadką pozostaje, że z jednej strony ubolewają nad faktem, że nie ma metalu w mediach, a jak już ktoś próbuje go tam wcisnąć, to od razu pojawia się fala krytyki. Nigdy tego nie zrozumiem.
Kiedyś podobnie było z rapem/hip-hopem, a teraz jest wszędzie. Z innej beczki, dziś media na całym świecie opublikowały dane dotyczące PKB państw świata i ilości kapel metalowych je zamieszkujących. Wypadaliśmy całkiem nieźle, jak na po pierwsze nieprzesadnie zamożny kraj, a po drugie, w porównaniu do innych państw, okazało się, że metal to nie jest żadna nisza, za którą przecież tak bardzo chce uchodzić. W zupełnie innych badaniach udowodniono, że po przemyśle porno to właśnie ciężki hałas produkuje największe zyski…
A skąd ten zysk? Ze sprzedaży płyt metalowych czy z koncertów?
Z danych dotyczących rocznych zestawień przychodów agencji koncertowych i wytwórni muzycznych.
No tak, duże imprezy przyciągają ludzi, to prawda. Gorzej jest chyba jednak z koncertami rodzimych zespołów i nie mówię tutaj o młodszych bandach. Frekwencja na trasach Vader czy Acid Drinkers bywa różna. Ale skoro pojawiły się takie dane, o których wspomniałeś, to tylko się cieszyć. Nie są to dane z naszego podwórka, ale dane ogółem. Osobiście podchodzę do nich sceptycznie, tak jak w rzeczywistą formę zawodników w filmach porno (śmiech). A skoro o frekwencji mowa - jak jest w waszym przypadku? Zdarzało się grać „do kotleta”?
No pewnie, że tak. Pamiętam nasz najmniejszy koncert świata kilka lat temu, kiedy graliśmy w naprawę małym katowickim klubie dla 10 osób. To był czad. My i tak się dobrze bawiliśmy. Dla nas koncerty to impreza, więc jak jest 5 osób to jest dobrze, jak jest 5000 też super. Od dłuższego czasu obserwujemy jednak sporą ilość osób pod sceną i mamy nadzieję, że taki stan będzie utrzymywał się jak najdłużej.
Ten mały gig to w korbie? (śmiech)
Tak.
Od tamtej pory wszystko uległo zmianie. Macie pokaźny merch, oddany fanbase i choćby w ciągu tego weekendu graliście na jednym festiwalu z Mastodon. Co roku spełniają się Wam jakieś marzenia?
Trzeba marzyć i mieć cele, bez tego nie ma sensu się za cokolwiek brać. Wszystko rodzi się w głowie i jeśli czegoś się pragnie bardzo mocno to siły wszechświata tak układają sytuację, że marzenia się spełniają Ja w to wierzę.
A w podpisanie kontraktu nadal wierzysz? Czemu z Universalem ostatecznie się nie udało?
Nie, w podpisanie kontraktu nie wierzę. Przynajmniej w tym momencie. Universal w Polsce dobrze sobie radzi z innym typem artystów. Muzyka metalowa to chyba nie ich konik.
A niegdysiejsze Sony miało w katalogu dystrybucyjnym death metalowy (polski) Never. Czasy się zmieniają. Czyli nadal będziecie działać - jakby nie było - w duchu DIY?
Tak, bardzo nam to odpowiada. Najfajniejszą sprawą jest bezpośredni kontakt z odbiorcą naszej płyty. Wszystko wysyłamy indywidualnie, nie ma tu pośrednictwa, więc świadomość, że nasz fan otrzyma album prosto z naszych rąk jest mega sprawą. Każdą płytę możemy zadedykować. Mamy nad tym pełną kontrolę. Oczywiście wiadomo, że zasięg bez wytwórni jest ograniczony, ale cieszymy się z faktu, że jesteśmy niezależni.
Plany na resztę tego roku?
Klipy, koncerty, zarówno na pełnym ogniu jak i akustyczne. Spróbowaliśmy ostatnio tego i bardzo nam odpowiada granie unplugged. Wkrótce światło ujrzy nasz materiał w takiej wersji, a w ślad za tym pójdą koncerty.
Rozmawiał: Grzegorz Pindor
Fot.: Bandphoto / www.bandphoto.pl