To nie od redakcji - tak bezpretensjonalnie, w amerykańskim, komiwojażerskim stylu, Von Schweikert rozpoczyna prezentację swoich najnowszych kolumn VR-5SE, które kosztując 25 000 dolarów, w ofercie Von Schweikerta rzeczywiście należą do tańszych propozycji, podczas gdy wzmiankowane VR-9SE, w cenie trzy razy wyższej... wcale nie są najdroższe.
Nazwa firmy brzmi mało muzykalnie i do tego zdradza teutońskie korzenie właściciela. Myślę, że żaden producent audio z Niemiec czy w ogóle z niemieckojęzycznego obszaru Europy na podobną firmowa wizytówkę by się nie zdecydował, bo wyraźnie zmniejszyłby swoje szanse na sukces na Starym Kontynencie.
Jednak Von Schweikert to firma amerykańska, w dodatku ma siedzibę w Kalifornii, gdzie rządzi Schwarzenneger.
I tak też terminalny jest często amerykański sprzęt -duży, drogi, napakowany, ekskluzywny, ale czasami również trochę przaśny. Jakby z dużą masą mięśniową, ale bez ostatecznej rzeźby. Estetycznie trochę z innej epoki. Amerykanom to najwyraźniej nie przeszkadza, więc w swoich Wilsonach, Legacy i Von Schweikertach nie tylko słyszą, ale i widzą same cudowności. A może sam wygląd obchodzi ich po prostu mniej?
Ani piękne, ani oryginalne to one nie są. Stwierdzam to z pewną ulgą. Można odreagować po wielu testach, w których trzeba było, i jeszcze nie raz będzie trzeba, dawać wyraz zachwytowi. Wyjaśniam, że do jakości VR-5SE nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń.
Patrząc z perspektywy lat 80. i 90., ubiegłego wieku, wyglądają nawet bardzo nowocześnie i luksusowo. Ale zbliżamy się już do końca pierwszej dekady XXI wieku, i żyjemy w czasach dyktatury designu, czy jak go tam zwą. Głównie europejscy, ale nie tylko, producenci, szczególnie na polu hi-endu, ścigają się w pomysłach na nowe formy, materiały, wykończenia.
Tu oczywiście dochodzimy do pytania, czy to dobrze, czy źle. Nie będzie to kolejny felieton o modzie w audio, ale postawmy taką kwestię, aby nawet z większym szacunkiem i sympatią podejść do Von Schweikertów, w których projektowaniu niemal z pewnością nie maczał palców żaden designer. A jeżeli maczał, to wziął pieniądze za nic.
To wyraźnie konstrukcja, którą mógł stworzyć sam elektroakustyk, co prawda dbając o bardzo schludne wykończenie (bo prawie każdy jakieś wyczucie tej materii przecież ma), ale ani kształtem konstrukcji prochu nie wymyślił, ani w detalach nie wyraził jakiegoś własnego stylu.
Dzięki temu, że na takie wyczyny się nie silił, mógł swoje myślenie skupić właśnie na sprawach akustycznych, i żadne względy wzornicze nie krępowały jego decyzji w tym zakresie.
Oto dwa ewidentne przykłady: Modułowa forma ze średnio-wysokotonową nadstawką o pochylonym froncie, w dodatku z parą niskotonowych, bardzo przypomina niektóre konstrukcje Wilsona Audio, a zwłaszcza słynne WATT/Puppy, i chociaż jest to skojarzenie z bardzo dobrymi kolumnami, to ustawia dzieło Von Schweikerta po trosze na pozycji plagiatu - tak to w każdym razie może odebrać przemądrzała część audiofilskiej społeczności.
Tym bardziej nie ma mowy o błyśnięciu czymś zupełnie zaskakującym. Von Schweikerta pewnie guzik to obchodzi, bo taki układ pasował mu najbardziej, a układ taki nie może być przedmiotem żadnego patentu, bo ostatecznie nie ma w nim nic bardzo specjalnego.
Drugi przykład dotyczy doboru głośników - zanim się przekonamy, jak są dobre i jak umiejętnie razem zestrojone, widzimy, że każdy jest z innej parafii. Nie potrzeba do tego oka eksperta, który po detalach pozna ich pochodzenie - zupełnie do siebie nie pasują pod względem wizualnym. Rozumiem, że membrana głośnika średniotonowego jest czarna i basta, nie może być podobna do membran głośników niskotonowych.
Jedną rzecz Von mógłby jednak na pewno poprawić - zastosować wysokotonowy R29 w wersji z czarnym frontem, i tym samym dopasować go do średniotonowego, obok którego siedzi. W zastanej sytuacji Von Schweikerty prezentują się znacznie bardziej elegancko z maskownicami założonymi.
Wybór oklein nie jest wielki, ale obejmuje kilka bardzo zacnych: afrykański orzech, jawor (albo drzewo figowca), ciemną wiśnię i heban. Jeżeli wszystko jest w tej samej cenie, to wybieram heban. Można zamówić też wykonanie w lakierze fortepianowym. Steinway-a. Tak właśnie jest napisane: Steinway Piano black.
Jak już wynika z wcześniejszych rozważań dotyczących estetyki, Von Schweikert nie jest firmą produkującą własne przetworniki, nie jest więc firmą bardzo dużą.
Przetworniki ściąga od specjalistów europejskich, co wcale nie należy do sytuacji wyjątkowych, ale rzadko kiedy producenci kolumn z taką otwartością i szacunkiem dla kooperantów się do tego przyznają, i otwartym kodem podają, dokładnie z jakiego kraju głośniki przybyły.
Każdy więc dowie się tego, co znawcy widzą od razu - niskotonowe pochodzą z Norwegii (Seas), wysokotonowy z Danii (Scan- Speak), a średniotonowy z Francji. Tym razem jednak nie pokażemy zdjęć tych głośników z każdej strony, bo próba ich wydobycia z obudowy za pomocą standardowych metod skończyła się fiaskiem - musielibyśmy użyć siły, która mogłaby pozostawić ślady na obudowie.
22 cm niskotonowe Seasy mają membrany magnezowe i błyszczące miedzią korektory fazy - to przetworniki znane z wielu konstrukcji, i to już od prawie dziesięciu lat, tutaj być może w jakiejś modyfikowanej wersji, nie możemy temu zaprzeczyć, ani tego udowodnić.
Głośnik średniotonowy jest znacznie bardziej egzotyczny i wskazuje na uparte poszukiwania Von Schweikerta, a nie ograniczanie się do znanych wszystkim źródeł zaopatrzenia.
To jeden z niewielu głośników średniotonowych, który zamiast typowej gumowej fałdy, zapożyczonej z konstrukcji głośników niskotonowych, ma sztywne, płaskie zawieszenie, które co prawda nie pozwala na pracę z dużą amplitudę, ale wprowadza mniejsze tłumienie fal w membranie, a także mniejsze zakłócenia fal już wypromieniowanych.
Membrana jest aerożelowa, to wynalazek Audaxa, ale ten głośnik pochodzi chyba z innej francuskiej manufaktury.
Jednak najsłynniejszą gwiazdą tego zespołu jest głośnik wysokotonowy - pierścieniowy R29 Scan-Speaka, którego chyba bliżej przedstawiać nie trzeba.
Ponieważ nie udało nam się wykręcić głośników, nie zajrzeliśmy również do środka obudowy, która w głównej, niskotonowej części ma być oryginalną hybrydową konstrukcją łącząca cechy linii transmisyjnej i bas-refleksu.
Składać się ma z trzech odseparowanych komór, z otworem wyprowadzonym z jednej z nich (ten jest potężny, o średnicy w świetle 10 cm i powierzchni wylotu podobnej do powierzchni membrany głośnika niskotonowego).
Na podstawie takich danych można by długo snuć domysły, jak to dokładnie działa. Na wiarę przyjmujemy też doniesienie o tym, że front ma grubość dwóch cali - nie jest to przecież grubość nieprawdopodobna, a VR-5SE są potwornie ciężkie, nawet jak na swoją wielkość. Zwłaszcza ich głębokość może być dla niektórych alarmująca - ponad 60-cm, to zapowiada kłopoty z ustawieniem.
Ale kłopoty tylko dla laików, przecież w przypadku niemal każdych kolumn, głośniki powinny znajdować się w odległości przynajmniej metra od ściany. Jest więc za nimi miejsce dla nawet bardzo głębokiej obudowy, a odległość jej tyłu od ściany nie ma żadnego znaczenia, jeżeli nie ma tam otworu bas-refleks, który przecież znajduje się w VR-5SE z przodu, lub jakiegoś dodatkowego głośnika... który jednak z tyłu jest - ale to tylko niewinny tweeter, z którego działania możemy zrezygnować.
Zanim zrezygnujemy zupełnie, możemy poeksperymentować - z tyłu znajduje się obrotowy regulator (gałeczka o bardzo ergonomicznym kształcie, wykonana z materiału przypominającego bakelit, przywodzi na myśl pokrętła radioodbiorników sprzed pół wieku).
Tweeter promieniujący do tyłu ma poprawić nasycenie wysokimi częstotliwościami, które po odbiciu od ściany za kolumną, wywołają wrażenie większej przestrzenności i swobody. Nie jest to już kosztowny R29, to 'utubiona' 25 mm tekstylna kopułka Vify.
Ciekawe, dlaczego właśnie taki typ wybrano - czy ze względów akustycznych, chociaż tuba zawęża promieniowanie, czy ze względów praktycznych - schowana kopułka nie wymaga specjalnej osłony, z tyłu nie ma więc żadnej maskownicy.
Pochylenie ścianki górnego modułu prowadzi do 'wyrównania czasowego' nie tylko głośników średniotonowego i wysokotonowego, ale również tego zespołu względem głośników niskotonowych, zainstalowanych na pionowej ściance skrzyni basowej.
Producent nic nie mówi jednak o stosowaniu filtrowania 1. rzędu, które kojarzy się z takim ustawieniem przetworników (zresztą nie do końca słusznie). Dowiadujemy się jednak, że elementy zwrotnicy są bardzo wysokiej klasy - kondensatory V-Cap, Hovland, Solen, cewki Goertz, a okablowanie dostarczyła firma Analysis Plus.
Mnogość zacisków i gniazd przyłączeniowych, rozprowadzonych w trzy różne miejsca tylnych ścianek obydwu modułów, nie prowadzi do żadnych innych możliwości, jak zastosowanie prostego, pojedynczego, albo podwójnego okablowania (i ewentualnie bi-ampingu). Opisywanie różnych dostępnych sposobów wykonania tych podłączeń nie jest chyba zadaniem recenzenta.
Każdy sobie poradzi, tak jak poradziliśmy sobie my, mimo że dystrybutor nie dostarczył żadnych specjalnych kabli łączących moduły, co obiecywał twierdząc, że jest to absolutnie konieczne. A potem, czyli już po teście, retorycznie spytał z rozbrajającym uśmiechem (i słodkim spojrzeniem Kota w Butach): Jakoś to załatwiliście.
Przywiózł za to (i klientom też przywiezie) dwie potężne granitowe płyty, na których kolumny muszą stać 'obowiązkowo', oczywiście na kolcach. Tak mnie to zamroczyło, że już nawet nie pamiętam, czy je w końcu na te płyty wtaszczyliśmy.
Odsłuch
Ponieważ mamy do czynienia z kolumnami z bardzo wysokiej półki, trzeba szczególnie dobrze ważyć słowa, aby opisać ich jakość i charakter. Aby doceniając to co dobre czy wręcz doskonałe, nie sprowadzić relacji do monotonnego potoku komplementów, aby jednocześnie uwagami dotyczącymi nieco słabszych stron urządzenia, nie zrobić im krzywdy, nie skupić uwagi na szukaniu dziury w całym, a tym bardziej na siłę nie dramatyzować.
Trzeba znaleźć odpowiedni ton i proporcje. W zasadzie dotyczy to recenzji każdego urządzenia, niekoniecznie bardzo drogiego, ale właśnie charakter Von Schweikertów skłania mnie do takiego 'zakasywania rękawów' i dokładnego dostrajania narzędzi służących opisowi.
Zacznę jednak prowokacyjnie -jedyny problem stworzyła jakość średnich i wysokich tonów... tak doskonałych, że w ich towarzystwie nawet bardzo dobry bas trochę odstaje. Poczynając od kilkuset herców, aż do górnej granicy czułości naszego ucha, bez żadnych zawahań po drodze, otrzymujemy wybitną neutralność, rozdzielczość, szybkość, a przy tym plastyczność i płynność.
Cechy, które na ogół nie łączą się ze sobą, skutkują zwykle jakimiś niedoskonałościami, a to w zbyt mocnym wyostrzeniu, innym razem zamgleniu, tutaj współtworzą jedną, perfekcyjną całość. Góra gotowa jest przyjąć i wyzwolić dowolne emocje, które mogą opierać się zarówno na kameralności małego koncertu, jak i 'ogniu' dęciaków big bandu. Wszystko jest ultradokładne, spójne i harmonijne.
Wysokie tony, wolne od emfazy, podbarwienia i przejaskrawienia, łączą łagodność z ostateczną transparentnością i kapitalną dawką powietrza, i niepostrzeżenie łączą się z bardzo podobną do nich średnicą. W związku z tymi cechami ktoś by z rozpędu dodał, że jest to brzmienie jak z elektrostatu... Z żadnego elektrostatu nie słyszałem tak dokładnego, czystego, a do tego dynamicznego brzmienia.
Przejrzystość takiej prezentacji nie okazuje się krytyczna dla współpracującego sprzętu. VR-5SE nie demaskują wad elektroniki w takim stylu, jakby chciały nas ukarać za posiadanie nieodpowiedniego sprzętu.
Oczywiście wykorzystują i ukazują najlepsze cechy, ale nie demonizują słabości. Jest jednak pewna wskazówka - najwięcej korzyści będzie płynąć z dobrej kontroli basu, któremu nie zaszkodzi mocniejsze trzymanie w ryzach.
Bo kropkę nad i, czy raczej najlepszy fundament, pod tak szybkie i czyste wyższe rejestry dałby bas konturowy, nawet trochę twardy, suchy. Tymczasem niskie tony są pełne, dynamiczne, jednak nie popisują się taką definicją, zwinnością i kontrolą na wirażach, jaka idealnie by tu pasowała.
Tak, średnie i wysokie bardzo zaostrzyły apetyt... Ale ciesząc się, że szklanka jest do połowy pełna, a nie martwiąc, że do połowy pusta, taki bas można spokojnie przyjąć jako dobrodziejstwo inwentarza, właśnie z tak pięknym zakresem średniowysokotonowym jako głównym daniem.
Ale tu też uwaga - 'piękny środek' nie oznacza podkreślonego ciepła, niezwykłej plastyczności, specjalnej żywości, choć może z takimi cechami właśnie ten bas związałby się bez zastrzeżeń. środek idzie tu jednak wyraźnie ręka w rękę nie z basem, a z wysokimi tonami, jest czysty, przejrzysty, lekki, chłodny, jednak nie analityczny w sposób choćby odrobinę niemiły, silny naturalnymi barwami i naturalną dynamiką, a nie 'podgrzaniem' w niższym podzakresie czy podkreśloną dźwięcznością wyższych harmonicznych.
W najkrótszym opisie można by więc po prostu podzielić całe pasmo na zakres średniowysokotonowy i niskotonowy i stwierdzić, że pierwszy z nich jest przetwarzany lepiej, a drugi gorzej... pardon: niskie są przetwarzane dobrze, a średnie i wysokie rewelacyjnie.
Bas sam w sobie może też zasługuje na ocenę bardzo dobrą, ale ponieważ jest jednak nieco słabszy od fenomenalnej góry i w dodatku trochę do niej nie pasuje charakterem, stąd okrutnie obniżam mu ocenę do 'tylko' dobrej.
Trzeba jeszcze wyjaśnić, że nie do końca zbieżny charakter podzakresów nie jest związany z żadną 'nieciągłością' samej charakterystyki przetwarzania, nie powoduje nienaturalności, braku spójności itp.
Przy takim wyrafinowaniu i szlachetności góry można też wyobrazić sobie sytuację, gdy mniej doświadczeni słuchacze, lub powiem skromniej - mający inny gust - pochwalą najpierw właśnie bas, bo przecież nawet najkrytyczniej do niego podchodząc, jest to bas pod każdym względem bardzo porządny, a do tego efektowny. Dostarcza dużo energii i nie wycofuje się nawet przy niskich poziomach głośności.
Być może jest też tak, że bas z normalnej obudowy, z najlepiej dostrojonego bas-refleksu, linii transmisyjnej, nawet z obudowy zamkniętej, po prostu już lepszy się nie wydobędzie. Trudno to precyzyjnie ocenić, bo zawsze słuchamy całości, kompozycji, i charakter jednego podzakresu wpływa na percepcję pozostałych, a pozostałe na ten jeden.
Sposobem na najlepszą harmonię i pozbycie się jakichkolwiek wątpliwości co do basu VR-5SE byłoby więc ograniczenie przejrzystości i szybkości średnich i wysokich tonów... i wtedy recenzja ta opisywałaby kolejną, bardzo, bardzo dobrą parę kolumn, po której przyszłaby pora na następną...
Tymczasem dzieło Von Schweikerta powinno pozostać w pamięci nie przede wszystkim z powodu pytań dotyczących basu, ale ze względu na odpowiedzi, jakich udzieliło w zakresie średnio-wysokotonowym. Odpowiedzi bezbłędnych i chyba ostatecznych.
Czepiałem się wyglądu, czepiałem się firmowej propagandy, czepiałem się naciąganych parametrów, czepiałem się basu, czepiałem się dystrybutora... bo musiałem dać jakiś kontrast stwierdzeniu, że to jedna z kilku najlepiej brzmiących kolumn, jakie w życiu słyszałem, i wśród nich najtańsza.
Andrzej Kisiel