Inger Marie nie występuje w telewizji, nie nagrywa wideoklipów, nie ma przebojów, a jest uwielbiana przez licznych słuchaczy nie tylko w rodzinnej Norwegii, ale w całej Skandynawii. Przez lata była pilnie strzeżonym sekretem, jej płyty nie miały dystrybucji za granicą.
My poznaliśmy Inger Marie Gundersen w 2006 r. na festiwalu Ladies’ Jazz w Gdyni. Dwa lata później zaśpiewała we Wrocławiu. Każdy jej album przynosi urokliwe piosenki najlepiej przyswajane w intymnej atmosferze domowego zacisza, przy kominku, grzejniku, pod kocem, kiedy za oknem trzaskający mróz.
Wskazane świece lub słuchanie z przymkniętymi oczami. Wtedy z rozkoszą wchodzimy w krainę łagodności kreowaną przez zmysłowy śpiew Inger Marie Gundersen z odrobiną chrypki. W tej dziedzinie mogłaby konkurować z najmilszymi dla ucha głosami Diany Krall i Norah Jones.
Otoczona jak zawsze znakomitymi jazzmanami sama zasłuchuje się w ich solówkach. Od kilku lat współpracuje ze szwedzkim gitarzystą Ulfem Wakeniusem. Drugi Szwed Lars Jansson zasiadł przy fortepianie, a Duńczycy Jesper Bodilsen i Morten Lund utworzyli sekcję rytmiczną. Solówki trębacza Per Willy Aaseruda lekko drapią w uszy, sama rozkosz. W repertuarze popowe przeboje: "Take On Me" A-ha, "I Will Always Love You" Dolly Parton i świetne jazzowe ballady.
Marek Dusza
STUNT/MULTIKULTI