Amerykański wokalista, kompozytor i tekściarz Michael
Franks należy do artystów mających wcale pokaźną rzeszę zaprzedanych fanów. Ja również nie jestem
obiektywny, bo cokolwiek nagra, to mi się podoba. A że
śpiewa prawie wyłącznie swoje utwory, bardzo cenię go
za kompozycje, łatwo wpadające w ucho i ciekawie zaaranżowane.
Zresztą nie tylko ja, bo jego piosenki śpiewali
m.in. Diana Krall, The Manhattan Transfer, The
Carpenters i Patti Labelle. Poza tym na jego płytach zawsze
znalazł się jakiś pierwszorzędny jazzman, np. wielokrotnie
Michael Brecker, a na najnowszej płycie Jeff
Lorber, Chuck Lśb, Eric Marienthal i Vinnie Colaiuta.
Ten album ukazał się już prawie dwa lata temu, ale
nie u nas. Piosenki prezentował co prawda Marcin Kydryński
w audycji Siesta, ale płytę można było sprowadzić
tylko zza granicy. W międzyczasie została popowym albumem
roku 2006 japońskiego magazynu ?ADLIB?, co
zobowiązuje nas przynajmniej do jednego przesłuchania,
bo Japończycy znają się na muzyce.
A jest czego słuchać.
Franks, zafascynowany bossa novą, napisał dziesięć
urzekających chwytliwymi melodiami piosenek, z których
trudno którąkolwiek wyróżnić. Wszystkie mogłyby
trafić na listy przebojów. Zaśpiewał je jak zwykle delikatnym
falsetem, który przysporzył mu tyluż fanów co
przeciwników. Jednak kto lubi dobre piosenki, nie przejdzie
obok tej płyty obojętnie. Ale uwaga, może zostać
z nami na dłużej.
Marek Dusza
KOCH RECORDS/UNIVERSAL MUSIC