Ten tytuł został już nominowany do wyróżnienia Grammy. Dziwić się nie ma czemu, bo zacny kwartet, który powstał w Nowym Jorku i działa owocnie od początku lat 70., nie wyczerpał pomysłów z upływem czasu, a zarazem trzyma się konsekwentnie wypracowanej linii stylistycznej.
Fan grupy Oregon, biorąc do ręki kolejny krążek przez nią firmowany, wie mniej więcej, czego może się spodziewać, ale zawsze może być pewny, że nie spotka go obniżenie wysoko ustawionej poprzeczki poziomu artystycznego.
Od ponad dekady, w niezmiennym składzie, Oregon nagrywa w najlepszych studiach i podróżuje tysiące kilometrów w licznych trasach koncertowych. I aby przypomnieć o frajdzie dzielenia się muzyką z fanami, a także udręce ciągłych podróży, zespół nadał albumowi właśnie taki tytuł.
Ponad rok temu grupę osierocił menager, który organizował trasy. Od jego nazwiska hasło długiej drogi na koncert w żargonie zespołu było nazywane Stowsand (tytuł jednej z kompozycji). Większość z tuzina utworów o zróżnicowanych fakturach skomponował Ralph Towner, łącząc w ujmującą całość elementy jazzowe, etniczne i klasyczne.
Towner jest też autorem wysmakowanych solówek na gitarze akustycznej. Paul McCandless pozostaje niezwykle lirycznym narratorem na oboju, rożku angielskim, klarnecie basowym i saksofonie sopranowym i aż dziw bierze, że nie daje się ponieść emocjom i nie zagra parę fraz z ostrzejszą ekspresją. Pewien ferment pojawia się jedynie w utworach Free Imp i Back Pocket. "1000 Kilometers" z audiofilską jakością.
Cezary Gumiński
CAMJAZZ/ MULTIKULTI