Pamiętam ten moment, jakby to było dziś, kiedy z namaszczeniem kładłem na talerz gramofonu Daniel debiutancką płytę Pat Metheny Group zdobytą za ciężkie pieniądze na giełdzie w Hybrydach, a może na Wolumenie.
Brzmienie, które proponował młody gitarzysta znany mi z albumów Gary`ego Burtona, było jak powiew wiosennej bryzy. A chwytliwa melodia otwierającego album "San Lorenzo" długo dźwięczała mi w uszach. Tak zaczęła się moja miłość do muzyki Metheny`ego.
Dziś z radością położyłem na talerz innego już gramofonu wznowienie tej płyty wytłoczone w 180- gramowym kawałku winylu z audiofilską dokładnością - jak głosi etykietka. Sprawdziłem, płyta waży 200 gram! Porównałem też brzmienie z płytą CD i… po co komu była ta kompaktowa rewolucja - krzyknąłem w duchu?! Wszystkie instrumenty brzmią naturalnie, bas, fortepian mają w sobie jakąś dziwną, niespotykaną na CD miękkość, są przyjazne uszom, a gitara Pata po prostu brzmi wyraźniej i cieplej. To nie było audiofilskie nagranie, ale płyta winylowa daje dużo przyjemności, odkrywa muzykalność Pat Metheny Group. Szkoda, że nie mam pierwszego tłoczenia sprzed 32 lat. Ciekawe byłoby porównanie.
ECM / UNIVERSAL MUSIC
Marek Dusza