Podziwiając Cartera na żywo i słuchając niniejszego krążka dokumentującego jego ubiegłoroczny występ na słynnym festiwalu w Ameryce, zastanawiamy się skąd ten już pięćdziesięcioletni saksofonista bierze siły, by emanować tak wulkaniczną energią przez bitą godzinę.
James Carter wystartował ostro na początku lat 90., mieszając w absolutnie indywidualny sposób jazzowy tradycjonalizm z awangardową ekspresją. Pęki nut swobodnie wydobywające się z jego saksofonów nieodmiennie ozdabiają przedęcia, cmokania, dwugłosy i nagłe zmiany tembru.
James Carter potrafi odważnie połączyć aksamitność saksofonu Bena Webstera z rozdarciem Alberta Aylera. Nie inaczej było też podczas niniejszego koncertu, na którym nasz bezkompromisowy bohater zinterpretował kompozycje francuskiej legendy gitary - Django Reinhardta. Carter wyraził słabość do twórczości gitarzysty już dwie dekady temu w projekcie "Chasin’ the Gypsy".
Tym razem celebra odbyła się w mniejszym, ale bardziej ognistym składzie tria z Geraldem Gibbsem na organach i Alexem Whitem na perkusji. Muzycy napędzali się wzajemnie, obojętne czy Carter szalał na sopranie, alcie czy tenorze. Miłośnicy Reinhardta mogą być zaszokowani pewną profanacją "świętości", ale fani Jamesa Cartera zachwyceni – jak dawniej.
Cezary Gumiński
ECM