Po wydaniu w zeszłym roku dobrze przyjętej przez krytykę EPki The Box Elders wraca ze swoim pełnoprawnym, debiutanckim albumem, który może przynieść im jeszcze większy sukces.
Ciekawe jest to, co w ostatnim czasie obserwuję na garage rockowym rynku. Gatunek, który nagle odrodził się kilka lat temu, by męczyć wszystkich stałych widzów MTV2, przygasł na paredziesiąt kolejnych miesięcy, aby teraz jeszcze raz przypomnieć o sobie.
Dzisiaj o wielu zespołach, które wtedy miały swoje pięć minut sławy, nie pamiętamy (no może poza tym, że miały obowiązkowe 'The' przed regularną częścią nazwy, a murowany sukces gwarantowało dodanie literki 's' na jej końcu). Mam nadzieję, że The Box Elders nie spotka podobny los, gdyż dwóch braci z Omaha wspieranych przez keyboardzistę i perkusistę przysłowiowo "daje radę".
Kolejne, krótkie piosenki, wpadają w ucho w tempie błyskawicznym. Może nie takim jak Franz Ferdinand ze swoim "Take Me Out", swego czasu typowanym na hit dekady, ale trzeba przyznać, że i tak poczynają sobie świetnie, zwłaszcza jak na Amerykanów. Przywołują nostalgiczne wspomnienia o muzyce, która samym swoim brzmieniem była w stanie przekazać słuchaczowi gdzie (piwnica) i kiedy (lata 60.) była nagrywana. Kiedyś mówiło się na to pop, teraz to już jest rock, co świetnie przedstawia metamorfozę jakie przeszły te dwa gatunki.
Wielką zaletą "Alice And Friends" jest to, że słuchając płyty ma się nieodparte wrażenie, że została zarejestrowana dla tzw. "funu". Mnóstwo przyjemności trio musiało mieć z komponowania i zapisywania w formie cyfrowej tych dźwięków. To piękne, że niektórzy pamiętają jeszcze, że muzyka, nawet popowa, niekoniecznie musi być nagrywana dla pieniędzy. Dodatkowo dokumentuje to fakt odwagi przy pisaniu tekstów, bardziej współczesny niż sama muzyka. "Necro" na przykład w specyficzny sposób opowiada o miłości do zmarłej osoby, wywołując bardziej łzy śmiechu niż wzruszenia. Miłą informacją jest fakt, że na "Alice And Friends" znalazły się wszystkie cztery utwory, które znamy z EPki "Hole In My Head".
Czyli co? Idealnie? Trudno powiedzieć, bo przecież album "Alice And Friends" pełen jest produkcyjnego brudu czy błędów, które można by uznać jako próba nagrania materiału przy pierwszym podejściu. Jasne jest jednak, że zabieg ten był zamierzony i trudno ocenić go negatywnie przy subiektywnym podejściu do istoty tematu. Coś dla miłośników Ty Segall.
M. Kubicki
Goner