Robert Plant niczym Sting cieszy się u nas sporym kredytem zaufania. Czy w pełni zasłużonym, nie mnie oceniać, ale wiem za to, że ten niemłody już muzyk, ikona rocka, starzeje się w sposób godny pozazdroszczenia przez całe zastępy kolegów po fachu.
Powiem nawet więcej, mimo że "najlepsze" czasy frontman Led Zeppelin ma już za sobą, wciąż zaskakuje równymi i eksperymentalnymi krążkami. Najnowszy zatytułowany dość przewrotnie "Lullaby... and The Ceaseless Roar" jest tego najlepszym dowodem.
Bóg rocka po raz kolejny zrywa z kajdanami ciężkiego grania, aby oczarować słuchaczy muzyką... w pewien sposób folkową. Ciekaw jestem, na ile są to jego własne pomysły, a na ile członków obecnego zespołu z którym koncertuje (i nagrywa) sam Robert Plant. Co prawda w stopce są umieszczone nazwiska poszczególnych muzyków The Sensational Space Shifters, ale nijak nie dowiem się, kto tak naprawdę stoi za kierunkiem obranym na "Lullaby... and The Ceaseless Roar".
W latach 90. wycieczki w stronę etno nabrały rozpędu, szokując przy tym słuchaczy. Dziś Robert Plant nie robi już takiego wrażenia, ale zadowala wszystkich poszukujących bluesowo-folkowych dźwięków i leniwie rozwijających się tematów. Co ciekawe, ten niezwykle barwny i plastyczny krążek, który można określić czymś na kształt "world music" ma kilka frapujących momentów, które do tej układanki nie pasują.
Trip-hopowe naleciałości wymieszane z etnicznymi melodiami tkanymi przez towarzyszący Plantowi ansambl tylko pozornie nie kleją się do reszty. Sądzę, że to właśnie w tych momentach, kiedy atmosfera ulega pogmatwaniu, a i samo brzmienie jest (delikatnie) mocniejsze, "Lullaby... and The Ceaseless Roar" wypada najlepiej.
Główny sprawca całego zamieszania jest w świetnej formie i raczy nas naprawdę dobrymi wokalami. Nieżyczliwi mogą twierdzić, że zrezygnowanie z "mocy" w głosie wokalisty na rzecz delikatnego snucia opowieści za pomocą minimum środków ekspresji, to bezmyślny strzał w stopę. Nic bardziej mylnego.
Właśnie dzięki takim zabiegom zawartość dziesiątego solowego albumu byłego głosu Led Zeppelin nabiera niemal intymnego wymiaru. Miejscami lidera wspomagają koledzy z zespołu i to też stanowi o sile tego wydawnictwa. Zróżnicowanie linii wokalnych i zmiana nastrojów są czasem kluczowe dla przesiąkniętych afrykańskim klimatem kompozycji. Ci którzy oczekują tutaj rockowego uderzenia, srodze się rozczarują.
"Lullaby.. and The Ceaseless Roar" to niezwykle senny album, ciągnący się leniwie i przeznaczony do odsłuchu w stanie pełnego relaksu, tak aby móc wyłapać wszystkie smaczki (zwłaszcza rytmiczne!), cieszyć uszy bogatym instrumentarium (bendir, djembe, kolongo i inne) i w pełni poczuć klimat od Maroka po południową Afrykę. Innymi słowy, dziesiąta studyjna pozycja Roberta Planta to bardzo zróżnicowane, eksperymentalne wydawnictwo, które przypadnie do gustu nie tylko zadeklarowanym fanom, ale, może nawet przede wszystkim, każdemu, kto lubi nieszablonowe dźwięki w ciepłej oprawie brzmieniowej.
Grzegorz "Chain" Pindor