Od bardziej osobistej strony możemy ją poznać na trzeciej płycie, firmowanej jej nazwiskiem. Składają się na nią utwory, które wcześniej miały swoją odsłonę w sieci. Spory tu rozrzut stylistyczny świadczący jak wszechstronną jest artystką.
Odnajdziemy tu rasowe rockowe kompozycje bliskie grunge’u i Alanis Morissette, słodko brzmiące nagrania o przebojowym potencjale, a także melancholijne ballady. Ta mieszanka stylów i nastrojów sprawdza się bardzo dobrze, album zbiera pochlebne recenzje. Tym bardziej że wokalistka w swoich tekstach nie unika trudnych tematów osobistych i społecznych, dzieli się swoimi traumami i przemyśleniami.
Wadą albumu "Ego Death at a Bachelorette Party" jest zbyt duża liczba piosenek (jest ich aż osiemnaście), przez co wkrada się znużenie. Ale tych dobrych jest znacznie więcej niż przeciętnych. Ja stawiam na: "Ice In My OJ", "Mirtazapine", "I Won’t Quit On You", "Glum", "Kill Me" i premierowy "Parachut".
Grzegorz Dusza
Post Atlantic