Największy hołd swojej twórczości składa sam Paul McCartney wciąż wydając tak znakomite albumy, jak "New". Jednak na pewno miło zrobiło mu się na sercu, gdy dostał do rąk własnych składankę "The Art Of McCartney".
Za całą inicjatywą stoi Ralph Sall, producent związany głównie z muzyką filmową. Jednak w jego bogatej dyskografii znajdziemy chociażby składankę "Stoned Immaculate: The Music of the Doors", na której zespoły pokroju Aerosmith, Creed czy Stone Temple Pilots wykonały największe hity załogi Jima Morrisona.
Ten sam zabieg Sall postanowił powtórzyć z dokonaniami Paula McCartneya, zarówno Beatlesowskimi, jak i z okresu solowego. Od 2003 roku szturmował znanych muzyków prośbami o wybór jednego z songów Brytyjczyka i nagranie go na nowo. W końcu się udało - po 11 latach Ralph zebrał 42 utwory (w wersji podstawowej 34) i upakował je na wydawnictwie zatytułowanym "The Art Of McCartney".
Faktycznie, zestaw nazwisk może robić wrażenie. Bob Dylan, Willie Nelson, Cat Stevens, Paul Rodgers, B.B. King Sammy Hagar, Alice Cooper i wieeeeelu innych. Szacunek. Brawa także za umiejętne pokręcenie gałkami w studiu, dzięki czemu wszystkie piosenki brzmią jak "z epoki". Lekko przybrudzone, chropowate - podoba mi się!
Jednak już sam poziom wykonawczy jest cholernie rozstrzelony. Do pozytywów należy zaliczyć choćby niesamowicie energetyczne wykonanie "Helter Skelter" przez Rogera Daltreya, rockowego kopa Kiss w "Venus And Mars", czy piękne bluesujące smęcenie B.B. Kinga w "On the Way". Na drugim końcu tej układanki według mnie leży choćby "Wanderlust" tak słodko zaśpiewane przez Briana Wilsona, że słuchając umieram na cukrzyce. Albo wykony Billy'ego Joela (m.in. "Live And Let Die") - wokalista brzmi w nich jak Marek Dyjak po tygodniowej libacji. Ciężko przetrwać te piosenki w spokoju.
Nie jestem wielkim fanem trybutów i "The Art Of McCarntey" nie zmieni mojego poglądu. Moim zdaniem piosenki sir Paula najlepiej śpiewa on sam i żadna gwiazda nie jest w stanie mu dorównać.
Jurek Gibadło
Mystic