Po dziewięciu latach od premiery kiepsko przyjętej przez krytykę płyty "Shangri-La Dee Da", Stone Temple Pilots wraca na rynek w swoim oryginalnym składzie.
Fani początków grupy nie będą zapewne zachwyceni, gdy dowiedzą się, że zespół kierowany przez charyzmatycznego lidera Scotta Weilanda dalej eksploruje pop-rockowe brzmienie, znane raczej z drugiej części jej kariery. Nie znaczy to jednak, że na płycie brakuje solidnych kompozycji. Kwartet posiada przecież talent do nagrywania dobrych piosenek, jednak to za mało, by przykuć uwagę czymś innym niż kultową nazwą. Jak śpiewa w "Between The Lines" Weiland: "Nie ma zaczarowanego ołówka, by odzyskać coś, co się straciło". I ma rację, bo po wysłuchaniu "self-titled" trudno się spodziewać, że Stone Temple Pilots wróci jeszcze kiedyś na tor sławy. Płyta nie robi kompletnie żadnego wrażenia w przeciwieństwie do protogrunge'owych "Core" i "Purple" z pierwszej połowy lat 90. Na szczęście nad oceną tego wydawnictwa długo nie trzeba się zastanawiać - na okładce widać wszystko jak na dłoni.
M. Kubicki
WARNER MUSIC