Kiedy ukazał się bardzo udany "Post Pop Depression", wydawało się, że to ostatnie dzieło Iggy'ego Popa, swoisty muzyczny testament ojca punk rocka. Długo nie wytrzymał, bo zaledwie po trzech latach funduje nam osiemnasty w karierze album o jednoznacznym tytule".
"Free" to zupełnie inna płyta od wcześniejszych produkcji Amerykanina. W wieku 72 lat wciąż poszukuje i zaskakuje. Wprowadzeniem do niej jest krótki utwór tytułowy, w którym na tle ambientowych dźwięków syntezatora (Sarah Lipstate aka Noveller) i improwizującej trąbki (Leron Thomas), Iggy Pop niczym mantrę powtarza słowa "I wanna be free".
Z jazzem i elektroniką muzyk flirtuje w nastrojowym "Sonali", będącym kontynuacją poszukiwań Davida Bowiego zawartych na płycie "Blackstar". W "We Are The People" Iggy Pop recytuje wiersz innego zmarłego przyjaciela – Lou Reeda, a "Do Not Go Gentle Into That Good Night" to kolejna porcja poezji, tym razem Dylana Thomasa.
Na tym mało rockowym albumie zdecydowanie najbliższy rocka jest utwór "Loves Missing" z funkującą gitarą i niemal wykrzyczanym finałem. Zabawnie wypada "James Bond" z retro brzmieniem rodem z lat 60., który spokojnie mógłby trafić do filmu o przygodach agenta 007. Niewiele ponad pół godziny muzyki, a tak wiele się tu dzieje. Kolejna doskonała płyta dinozaura rocka.
Grzegorz Dusza
Universal