Włożony w genialne, wykonane z przezroczystego plexiglasu pudełeczko, z pięknie dobranymi kolorami i starannym wykonaniem przybył do testu z... Warszawy (dodajmy - Polska). Zbudowany został z linek miedzianych o czystości 99,999%, zwiniętych w sposób opracowany własnymi siłami i wyposażony w bardzo ładne, zakręcane złocone wtyki, które nie są podróbką żadnego markowego producenta.
Phobos (marek drugi) to żywa i dźwięczna bestia. Żywiołowość i radość grania to jego główne cechy. Góra jest pełna i dźwięczna. Atak we wszystkich podzakresach równy i szybki, niemal że natychmiastowy.
Lampowce, z którymi był wypróbowany, będą do niego tęsknić, a pozostałe marzyć o takim partnerze. O tym, ile Phobos kosztuje, każe pamiętać jedynie wycofanie niższej średnicy, sprawiające, że zakres ten jest lekki i trochę eteryczny.
Werble nie miały więc długiego i pełnego wybrzmienia, zaś saksofon stał nieco za daleko. Bas jest już mocny i głęboki, chociaż czasem wybrzmiewa dłużej niż przy zworze. Nie jest to jednak specjalna wada, bo nie buczy, a po prostu mocniej zaznacza swoją obecność. Pięknie wyglądający kabel, dostarczający bardzo dobrze poukładany dźwięk.