House Of Marley PVF - konstrukcja
Positive Vibration Frequency to najnowszy model, przygotowany w trzech wersjach kolorystycznych: czarnej, miedzianej i najbardziej "marlejowskiej" – rasta (z motywami zielono-żółto-czerwonymi). Muszle są wyjątkowo pękate, poduszki to grube, ale miękkie "obwarzanki".
Zewnętrzne, centralne części muszli ozdobiono nakładkami z logo firmy, ich struktura przypomina drewno, i chociaż element jest niewielki, to wystarczy, aby kontrastować z czernią (testowanej wersji) i ocieplić wizerunek, ale nawet ta czerń jest okraszona "przypadkowymi", kolorowymi kropkami, jakby ktoś zapomniał zgarnąć słuchawek w lakierni i muszlom oberwało się resztkami farby z pistoletu.
Muszle zawieszono na bardzo delikatnych (ale sztywnych) metalowych pręcikach. Ich regulacja jest płynna, stelaż porusza się w bocznych uchwytach, które również możemy "łamać", składając słuchawki do niewielkich rozmiarów. Ważą zaledwie 215 g, a więc tyle, ile ATH-M20xBT Audio-Techniki – to najlżejsze słuchawki tego testu.
W delikatnej konstrukcji pałąka nie ma miejsca na maskowanie kabli, więc House Of Marley PVF eksponuje je skręcając przewody w efektowne spirale. Pałąk też nie jest typowy, górną część obłożono sztuczną skórą, ale od dołu (od strony głowy) nawiązano wykończeniem do weluru, dodatkowo z boku doszyto wąski pasek z materiału w abstrakcyjne wzorki.
Po maksymalnym rozsunięciu pałąka słuchawki idealnie pasowały na moją głowę, więc zapasu już nie było. Nacisk boczny jest umiarkowany, pady dobrze przylegają do uszu. Izolacja pasywna jest całkiem przyzwoita i musi wystarczyć, bo słuchawki nie mają aktywnej elektroniki.
House Of Marley PVF - obsługa
Obsługa słuchawek House Of Marley PVF sprowadza się do trzech przycisków umieszczonych na prawej muszli w najbardziej typowym układzie. Tam znajduje się też złącze USB do ładowania akumulatorów (czas pracy 34 godziny).
Słuchawki nie mają wejścia analogowego, jedyny sposób dostarczenia sygnału to BT; producent nie deklaruje, z jakich systemów kodowania możemy korzystać, a mnie udało się zestawić jedynie połączenie SBC.
Tym razem nie będziemy instalować aplikacji, sprawdzać różnych trybów, ani kombinować z ustawieniami. PVF są wolne od takich dodatków: z jednej strony – atrakcji, z drugiej – komplikacji.
Jedynym sposobem przesyłu sygnału jest Bluetooth. I tak jak bezproblemowa jest ich obsługa, takie jest też brzmienie, o ile tylko wyjdziemy z założenia, że ich użytkownikiem nie będzie gnuśny audiofil, ale osobnik młody i "aktywny".
Brzmienie
Naturalnym "środowiskiem" słuchawek House Of Marley PVF jest otoczenie pełne zgiełku – to przecież słuchawki mobilne. Profil PVF wychodzi temu naprzeciw, premiując niskie częstotliwości (które giną w hałasie).
Dzisiaj chcąc rozwiązać ten problem, i nie bojąc się w domowym zaciszu soczystego, nawet dominującego basu, sięgamy już nie po JBL-a, który na basie odpuścił gwoli lepszej równowagi, lecz właśnie po PVF. Chociaż nie tylko, ale nie wyprzedzajmy wypadków.
Nie jest to jednak dźwięk tłusty i ślamazarny. Muzykę niesie dynamika, rytm, uderzenia, podkreślona gra gitary basowej, nie hamują jej tąpnięcia i pomruki.
Energia przechodzi też na niższą średnicę, z kolei łagodność w jej wyższym podzakresie przesuwa wokale i wiele instrumentów akustycznych w niższe partie. Efektownie i przyjemnie.
Kiedy jednak zmierzamy jeszcze wyżej na skali częstotliwości, uprzejmości się kończą. Struny są wyraźne, werbel szybki, blachy błyszczące. Ale nie jest tego wcale zbyt wiele, gdy weźmiemy pod uwagę aktywność basu, który jest w ten sposób właściwie "skontrowany".
Mimo to wysokie tony nie są ostre ani ekstremalnie szczegółowe, sam skraj wydaje się zaokrąglony. Taka charakterystyka nie jest podporządkowana ortodoksyjnym zasadom liniowości i precyzji, tworzy jednak kompozycję nie tylko ciekawą i ekspresyjną, ale nawet… całkiem komfortową.
Ten dźwięk mi nie imponował, ale wcale mnie nie męczył, a nabierał największego sensu przy słuchaniu muzyki, którą się zwyczajnie lubi, a nie takiej, która służy do sprawdzania sprzętu.