Niemcy mają nową jazzową gwiazdę. Jest nią młodziutka pianistka Anja Mohr, a jej trio porównują do szwedzkiego e.s.t. i naszego tria Marcina Wasilewskiego (dawniej Simple Acoustic Trio). Myślę, że to spora przesada, bo tamte mają swój wyraźny charakter, a niemiecki zespół dopiero szuka swojej drogi.
Obawiam się jednak, że niewiele z tego wyjdzie, bo Mohr jest za mało zdecydowana w swej pianistyce. Choć niemieccy krytycy chętnie porównują ją do młodego Herbiego Hancocka, to ja widzę w niej następczynię Amerykanki Lynne Ariale. Szkoda, że nie Patricii Barber.
Mam nadzieję, że feministki nie odsądzą mnie od czci i wiary, czyli nie uznają za niekompetentnego, ale muszę wyrazić tu swą dezaprobatę dla "kobiecego" stylu Mohr. Już słuchając otwierającego album tytułowego tematu "Abend", pomyślałem, że oto usiadła do fortepianu młoda, natchniona romantyczka próbująca przekonać mnie do wieczornych medytacji przy świecach. Czemu nie, lubię nastrojowe granie, jeśli jest w nim jakaś myśl. A z chaotycznych akordów i niezdecydowanych harmonii nie wynikło nic. To nie jest żadne nowatorstwo.
Słuchając tematu "Afro Blue", jakże jazzowo-latynoskiego, miałem nadzieję, że pianistka "da czadu". Niestety, energii starczyło jej na kilkanaście taktów. Potem napięcie siada i znowu poczułem zawód. Kolejna nadzieja zaświtała w "Tutu" Milesa Davisa. Z tym tematem poradziła sobie trochę lepiej, ale gdyby zagrała go trochę szybciej, byłoby ciekawiej. Może następny album będzie lepszy.
Marek Dusza
INTUITION/MULTIKULTI