Czasem szczytne zamiary i klasowy wykonawca nie sprawdzają się. Tak stało się w przypadku specjalnego programu najlepszego jazzowego wokalisty Kurta Ellinga, poświęconego muzyce Johna Coltrane’a i Johnny`ego Hartmana. Wszyscy miłośnicy jazzu znają z pewnością legendarny album saksofonisty i wokalisty z 1963 r. zatytułowany po prostu "John Coltrane & Johnny Hartman". To jedno z najważniejszych nagrań jazzu wokalnego.
Niestety, pomysł Ellinga uważam za nietrafiony, bo piękne ballady pozbawił romantyzmu. I nie pomógł mu ciepły ton saksofonu Erniego Wattsa ani kwartet smyczkowy. Styl Kurta Ellinga nadaje się doskonale do improwizacji, potrafi ciekawie opowiadać, ale w klasycznych tekstach standardów jest coś więcej niż tylko historia. Są uczucia, których wokalista przekazać nie potrafi. Czy przygniotła go legenda? Niepotrzebnie dodaje ozdobniki, lawiruje swym głosem po pięciolinii. Przepiękna ballada "Lush Life" wcale nie porusza, została odśpiewana. A Hartman po prostu wszedł do studia i zaśpiewał, prosto, z miłością.
Marek Dusza
CONCORD/UNIVERSAL MUSIC