Pięć lat temu napisałem, że głos Madeleine Peyroux brzmi tak, jakby była reinkarnacją Billie Holiday. Nad jej piosenkami z albumu "Careless Love" unosił się podobny dym z papierosów i duszna atmosfera klubu.
Już na drugiej próbowała zerwać przyklejoną jej łatkę i stworzyć oryginalny styl. Jednak udało się jej to dopiero teraz, kiedy na "Bare Bones" zaśpiewała własne piosenki. Szczęśliwie producent Larry King zachował bluesowo-folkowy charakter towarzyszącego jej zespołu.
Właściwie Madeleine Peyroux współtworzyła repertuar. Pomagali jej: Walter Becker (Steely Dan), Julian Coryell (syn Larry’ego), Joe Henry i Larry Klein (pianista i organista dodający smakowitych przypraw do jej muzyki). Teraz Peyroux bliższa jest Leonardowi Cohenowi ("Love and Treachery"), bardziej refleksyjna i osobiście zaangażowana. Śpiewa wreszcie o sobie, nie musi wcielać się w cudze role, jest swobodniejsza i bardziej prawdziwa. Ta płyta podoba mi się coraz bardziej za każdym kolejnym przesłuchaniem.
Marek Dusza
ROUNDER/UNIVERSAL MUSIC