"Sova" to tylko kolejna dziewczynka z blokowiska, a jednak bardzo ciekawa postać, bo jeśli zespół, który nie powinien w swojej stylistyce interesować mnie konceptem - permanentnie to robi - coś tu jest na rzeczy. No ale jest się z czego cieszyć, prawda?
Po "Senniku" spodziewałem się, że Mikromusic dalej zgodnie z nazwą będzie eksplorować minimalistyczne klimaty. Druga taka płyta byłaby jednak strzałem w stopę i prawdopodobnie grupa nie miałaby już dla kogo grać, gdy wszyscy jej fani zapadliby w nieodwracalną śpiączkę. Dlatego "Sova" jest inna. To jazz i pop i elektronika w dawkach słusznie nieprzesadzonych. Muzyka w tempie błyskawicznym wpada w ucho, głównie dzięki sprytnemu melanżowi dźwięków perkusyjnych z klawiszowymi. Mikromusic ryzykuje, aplikując również nieco psychodelicznych elementów, które mogłyby zagrozić ogólnie klubowemu klimatowi całości, ostatecznie wygrywają dodając "Sovie" indywidualnego charakteru.
Kolejna zaskakująca odsłona zespołu podkreśla jego mocno artystyczne zapędy oraz niechęć do popadania w stagnację lub wkładanie w określoną szufladkę stylistyczną. W takich chwilach można narzekać, że zespół nie puszy się i nie pokazuje wszędzie, bo przecież zasługuje na dużo większą atencję niż było to widoczne na przestrzeni ostatnich lat.
Mikromusic jest zbyt wyszukane dla miłośników czysto popowego bzdurzenia. Z kolei "koneserzy", którzy nie tykają się tego co polskie, również i w tym przypadku nie przekonają się do "sowich" melodii licząc na reakcję zachodu, która nigdy nie nadejdzie. Szkoda, bo jak dla mnie to że ci ludzie robią swoje, jest wystarczającym powodem do posłuchania tej płyty, zwłaszcza że nie tylko ambicja tu nie zawodzi.
M. Kubicki
EMI