Drugi album wrocławskiego duetu Me Myself And I jest najlepszą ilustracją powiedzenia: przerost formy nad treścią. I to nie tylko w warstwie muzycznej.
Najpierw dociera do nas ta wizualna. Świetna, graficzna okładka Tomasza Kozika i obwoluta, która otwiera się na cztery strony tak, by wyeksponować obraz śpiewającego słowika z rozpostartymi skrzydłami. To najefektowniejsze wydanie płyty, jakie ostatnio widziałem, nawet zagraniczne nie mają takich obwolut. Niestety, za formą graficzną, nie poszła muzyczna.
Po znakomitym debiucie płytą "Takadum!", duet Pasierska/Majeran szuka nowych form dla swych głosów, ale nie potrafił mnie do nich przekonać. "Do Not Cover!" to ambitne hasło, zwiastuje własne kompozycje i oryginalne podejście do śpiewania á cappella. Ale już po chwili odnajduję analogie do zespołów Novi Singers, Swingle Singers, hinduskich wokaliz i najbardziej oczywiste, do Bobby`ego McFerrina.
Problemem jest nie to, że Me Myself And I mniej ciekawie śpiewają, ale to, że z dwóch głosów nie da się zrobić intrygującego brzmienia, nawet jeśli miksuje się różne partie. Dlaczego najciekawszym zespołem tego typu jest Take 6? Bo tam jest sześć różnych głosów. Nawet jeśli do nagrań zaprosi się beatbokserów, to wzbogacić możemy tylko warstwę rytmiczną. Ta muzyka dość szybko się nudzi, przypominając niekończący się podkład pod reklamę.
Marek Dusza
Creative Music