Jej występ transmitowała nawet TVP. Powrót do misji, jaką powinien pełnić publiczny nadawca, uważam za bardzo dobry krok. Nie był to może jeszcze występ na miarę wielkiej diwy, ale Lola Young na żywo pokazała, że ma zadatki na gwiazdę światowego formatu.
Młoda Brytyjka potwierdza to na swoim trzecim w dorobku albumie z zamazanym słowem w tytule. W zestawie 14 piosenek nie brakuje kandydatów na przebój. Lola Young nie zamyka się w szufladce z napisem pop, ale dodaje do tego jeszcze indie. Z pewnością dba o chwytliwe melodie i wyraziste partie wokalne z solidnym tanecznym podkładem.
Sporo na "I’m Only F**king Myself" także lirycznych momentów, odniesień do soulu i klasycznej piosenki brytyjskiej, choćby tej spod znaku Eltona Johna, przez którego została namaszczona. Ale jest także druga strona artystki – drapieżnej, niepokornej, wkraczającej na terytorium rocka z wyrazistymi przybrudzonymi gitarami i głosem z lekką chrypką. Będę trzymał za nią kciuki, bo to może być postać, która na lata zadomowi się na szczytach list przebojów.
Island